niedziela, 30 marca 2008

kosmos

Wczoraj byliśmy w kinie "Kosmos". Sala kinowa jest mniej więcej wielkości sal w Multikinach, ale siedzenia i wystrój jest sprzed kilkudziesięciu lat. A i tak sala była w ponad połowie wypełniona widzami. Niesamowity klimat "Kosmosu" czuje się już przed wejściem - podłużna galeria okien w stalowych ramach na wysokość najniższej kondygnacji, toporne drzwi ze szklanymi szybami, za szybami okien plakaty filmów. Główny hol kiedyś pewnie monumentalny, kamienny i surowy. No i szerokie schody do góry, w kierunku wejścia do sali kinowej. Obowiązkowo z czerwonym dywanem. Było wspaniale - jakbyśmy przenieśli się w lata osiemdziesiąte, a może i siedemdziesiąte nawet. Polecam :)

sobota, 29 marca 2008

korki

A wczoraj po raz pierwszy widziałem naprawdę zakorkowane centrum! Samochody właściwie nie jechały, tylko stały na ulicach. I tak właściwie we wszystkich kierunkach, daleko jak tylko okiem sięgnąć. Ledwo się karetka przecisnęła, a była na sygnale. Piesi spokojnie przechodzili między samochodami, a kierowcy siedzieli i ziewali. Na przystanku busów, gdzie zwykle stoi sześć, siedem pojazdów, teraz stał tylko jeden, bo reszta jeszcze się nie przebiła przez miasto.

Ale w końcu udało mi się szczęśliwie wyjechać - tym właśnie jedynym busem (rezerwacja to dobra rzecz) - i z pewnym opóźnieniem, ale jeszcze o normalnej porze dotrzeć na miejsce. Pogoda słoneczna. I jest ciepło. Zamek, Plac Litewski z Piłsudzkim na koniu i Krakowskie Przedmieście są zatłoczone i wyglądają fantastycznie! :)

czwartek, 27 marca 2008

ludzie listy piszą

Dzisiaj w skrzynce na listy znalazłem pierwszą przesyłkę adresowaną do mnie na nowy adres :) Taką zwykłą, a nie reklamę pizzerii albo ulotkę z propozycją montażu dodatkowych drzwi wejściowych do mieszkania. List jest z domu, a w kopercie maszynka do golenia, której zapomniałem wziąć z łazienki wyjeżdżając po świętach. Niech żyje Poczta Polska!!! :)

środa, 26 marca 2008

po świętach: widok z okna

Poświąteczny wtorek był stosunkowo ciepły i suchy. Odgrzewając smakowity mamowy obiad spoglądałem przez okno na okolicę. Dwaj miejscowi pijaczkowie spacerowali w promieniach słońca odpoczywając po wyraźnie lanym poniedziałku. Zauważyli się nawzajem, pokiwali do siebie otwartymi dłońmi pozdrawiając przez szerokość ulicy. Potem podeszli do siebie, coś tam poszeptali z konspiracyjnymi minami, aż w końcu jeden mrugnął porozumiewawczo i sięgnął ręką za pazuchę wyjmując do połowy pełną butelkę. Uściskali się wylewnie i ruszyli dalej już razem. Poza nimi nie widziałem prawie nikogo, między blokami raczej pusto, jeszcze leniwie. Poranny dojazd do pracy za miastem też był całkiem możliwy, właściwie bez korków, ruch samochodowy niewielki. Dopiero po południu się zatłoczyło – pewnie większość zamiejscowych pracowników miała jeszcze we wtorek wolne i wracali dopiero ze świątecznych pobytów w domach…

Wtorek był słoneczny, za to dziś rano za oknem zaspy śniegu. Musiało padać całą noc. Drogi zatłoczone, warunki do jazdy tragiczne, samochody wolno suną do przodu. Istna huśtawka pogodowa – w marcu jak w garncu. Odpoczywam po świętach i nie wybieram się na zwiedzanie. Trochę mnie jeszcze trzyma przeziębienie…

niedziela, 16 marca 2008

jestem fanem metra c.d.

Ratusz Arsenał
Tuż przy stacji jest kino Muranów, do którego obiecałem sobie, że się wybiorę w najbliższej wolnej chwili (podobnie jak do kina Wisła przy Placu Wilsona). Miejscowi, którzy nie podróżują tak często metrem kojarzą to miejsce jako Plac Bankowy. To dobra stacja jeśli chce się ruszyć na zwiedzanie starówki. Około 10-minutowy spacer dzieli wyjście z metra z Placem Zamkowym i Krakowskim Przedmieściem. Bardzo szybko można znaleźć się wśród kamienic, z których co druga jest byłą powstańczą barykadą, a teraz prawdziwą żyłą złota z powodu horrendalnej wysokości czynszów. Podobno wielu drobnych sklepikarzy musiało zwinąć swoje interesy z powodu drastycznych podwyżek w ostatnich miesiącach – w oknach wystawowych można znaleźć wywieszone wycinki z gazet z takimi informacjami… Kilka już razy odbyłem spacer z Placu Zamkowego na Rynek Starego Miasta, zajrzałem na urokliwą i wyjątkowo fotogeniczną ulicę Piwną, a także przemierzałem Krakowskim Przedmieściem w kierunku Nowego Świata i dalej do centrum. To bardzo ładna okolica, ale tak po prawdzie wieczorem jest już opustoszała i prawie kompletnie wymarła. Jeszcze nie wiem dlaczego tak tu jest. Przecież u nas pod koziołkami na ratuszowej wieży, koło pręgierza i na wszystkich uliczkach wokół Starego Miasta wieczorem i nocą jest zawsze tłum i gwar. A tu nie…

Świętokrzyska
To właściwie skrzyżowanie Świętokrzyskiej z Marszałkowską. Widać stąd już doskonale Pałac Kultury i Nauki. I inne drapacze chmur. Ulicą Świętokrzyską można szybko dojść do Nowego Świata, potem skręcić w lewo i udać się w kierunku Krakowskiego Przedmieścia i Placu Zamkowego. Mniej więcej w osi ulicy Świętokrzyskiej, tylko kawałek dalej na wschód znajduje się słynny most podwieszony o tej samej nazwie – Most Świętokrzyski. Jego sylwetka często pojawia się w polskich filmach.

Centrum
Tu jak do tej pory bywam najczęściej ze wszystkich stacji metra. Leży w bezpośrednim sąsiedztwie Pałacu Kultury i Nauki, Dworca Centralnego, dworca PKP Śródmieście, Galerii Centrum i Złotych Tarasów. Czyli w centrum ;)

Metro bardzo mi się podoba. Ale i tak wolę jeździć do pewnego miasta tzw. Polski B, gdzie wprawdzie nie ma metra – ba!, nie ma nawet tramwajów – ale za to jest znacznie więcej życia. I też mają Krakowskie Przedmieście! :) A w ten weekend oprócz spacerowania wśród nastrojowej architektury nasłuchałem się także fantastycznych studenckich opowieści, których na razie nie powtarzam, bo i tak nikt w nie nie uwierzy ;) A w skansenie – tym samym, przy którym zaraz po wjechaniu do miasta trzeba skręcić w lewo, żeby dojechać do domu Aldonki i Marcina – był dziś festyn z okazji Niedzieli Palmowej. Skansen jest bardzo podobny do tego w Dziekanowicach w naszej okolicy. Ale o skansenie innym razem, bo już robi się późno…

jestem fanem metra

Linia metra jest jedna. Idzie mniej więcej z południa na północ, ze stacji Kabaty do stacji Młociny. Z tym, że Młociny to stacja dopiero planowana i chociaż istnieje na "termometrze" w wagonach i na stacjach, to tak naprawdę jej nie ma. Podobnie zresztą jak kilku innych stacji. Łatwo to rozpoznać, bo stacje istniejące są na "termometrze" zamalowane na niebiesko, a te dopiero planowane są pozostawione z pustymi polami. Ostatnią stacją, na którą można dojechać na północ (czyli w kierunku na Młociny) jest stacja Marymont. Ale to też nie jest takie proste i oczywiste, bo tak naprawdę wagony metra kursują bezpośrednio tylko między stacją Kabaty na południu a stacją Plac Wilsona na północy. Stacja Plac Wilsona jest północną stacją końcową metra. Tutaj trzeba wysiąść i przesiąść się do podjeżdżającego na ten sam peron pociągu jeżdżącego wahadłowo między stacją Plac Wilsona, a stacją Marymont. No i to właśnie jest już ta najbardziej wysunięta na północ rzeczywiście istniejąca stacja. Dalej to już tylko na mapie i na "termometrze", ale podobno za dwa lata linia ma być ukończona.

Od poniedziałku do środy, przy okazji jeżdżenia na rekolekcje do św. Anny (chyba taki odpowiednik naszych Dominikanów), wysiadałem na różnych stacjach metra, tak, że w sumie poznałem już wszystkie od Marymontu do Centrum.

Marymont
To ta stacja, za którą już tylko wykopy i roboty budowlane. Ale można się tu przesiąść na tramwaje, albo autobusy. Jest tu tzw. Hala Marymont, znany w okolicy punkt handlowy. Wydaje mi się, że to coś w rodzaju bazaru, takie trochę może lepsze "na Bema", ale pewności nie mam, bo jeszcze nie byłem w środku. Koło stacji Marymont jest też duży buforowy parking. Każdy kierowca z biletem miesięcznym na metro może tu zostawić samochód i poruszać się dalej komunikacją miejską, co jest w mieście po prostu dużą oszczędnością czasu, bo korki są gigantyczne.

Plac Wilsona
Ten czytany przez "W" - śmieszne, ale prawdziwe. Plac Wilsona to ruchliwe skrzyżowanie z ruchem okrężnym. Wpada tam pięć albo sześć ulic. Do tego tramwaje, kilka linii autobusowych, bardzo dużo ludzi. Dookoła kamienice. Skrzyżowanie jest gęściej otoczone budynkami niż np. Kaponiera, przez co może wydawać się mniejsze, ale chyba nie jest. Na pewno jest mniej przejrzyste, ale na tyle czytelne, że da się przez nie przebrnąć nawet samochodem ;) Tutaj wysiadam z metra kiedy jadę z centrum i przesiadam się w autobus jadący w moje okolice.

Dworzec Gdański
Po wyjściu z metra człowiek znajduje się na dużej ruchliwej przestrzeni. Domy są trochę dalej i wydaje się, że jest bardzo przestronnie - na pewno w porównaniu z Placem Wilsona (którego w ramach buntu konsekwentnie wymawiam przez "Ł"). Na Dworcu Gdańskim można wysiąść, jeśli chce się trafić do Arkadii. Ze stacji metra można tam podjechać kawałek tramwajem, albo po prostu zrobić sobie krótki spacer pieszo. Co polecam zwłaszcza przy ładnej pogodzie, bo jak na miasto jest tu dużo przestrzeni, a gdy świeci słońce jest badzo jasno i optymistycznie ("Tyle słońca w całym mieście"?).

O innych stacjach potem...

sobota, 15 marca 2008

prawie jak na Pradze

Usłyszane w małym sklepie osiedlowym, tuż pod moim blokiem:
- Czy zupki chińskie są tylko ostre? Nie ma łagodnych?
- Panie! Tutaj łagodne?! Tu u nas się zupę spirytusem popija!!

Tak więc jak już wspominałem mieszkam w bardzo barwnej dzielnicy. Oprócz tego, że wynajmujący mi mieszkanie wyglądali na zdziwionych gdy im powiedziałem, że po zmroku chodzę do sklepu sam - czyli w pojedynkę - to jeszcze koleżanka z pracy oznajmiła mi mimochodem, że ta moja okolica, to prawie jak na Pradze. Bo generalnie rozmawialiśmy o Pradze. Podobno to niesamowita dzielnica. Są tam na przykład trzydziestoparolatkowie, którzy przez całe życie nigdy nie byli na zachodnim brzegu rzeki, mimo, że tam jest właściwie centrum ich miasta! Mają też swoją gwarę i ulubione zajęcia, takie jak stanie w bramie i prowadzenie rozmów o wszystkim. Pewnie trochę tam jest jak na Wildzie parę lat temu. Kiedyś się tam wybiorę, zobaczę na własne oczy i opowiem. Póki co będę się przyglądał swojemu blokowisku. Chociaż ostatni tydzień spędziłem raczej w centrum i na starówce...

Podróżowałem po mieście w tym tygodniu. Znam już sześć stacji metra: Marymont, Plac Wilsona (tutaj czytają to przez "W", a nie tak jak u nas przez "Ł"), Dworzec Gdański, Ratusz Arsenał, Świętokrzyska i Centrum. I okolice. O tym za jakiś czas :)

poniedziałek, 10 marca 2008

rubryka towarzyska

Tydzień był bardzo towarzyski.

Środa.
W środę przybył Staszek. Dzień spędził na targach w samym centrum miasta ze znajomymi z uczelni, a na popołudnie i wieczór wylądował w moim mieszkaniu na odległych Bielanach. I gadaliśmy sobie, i nawet moje kuchenne karaluchy słuchały co słychać w rodzinnych stronach. Zdzwoniliśmy się także z Agatą i zrobiło się jeszcze weselej. Staszek polecił mi książki Marka Krajewskiego – polskiego autora kryminałów. Muszę koniecznie do nich zajrzeć, tak po prawdzie, to „Dżuma w Breslau” już jakiś czas temu zwróciła moją uwagę na półkach w Empikach. Staszek mówił, że Krajewski ma dobrego bloga – zaglądałem już tam w pracy i pewnie zawitam jeszcze nie raz.

Czwartek
Jakoś się pomieściliśmy ze Staszkiem w bielańskim apartamencie prawie prezydenckim i dopiero w czwartek rano pomknął metrem na targi. Dotarł do centrum i napisał do mnie sms’a o treści: „…A wtedy oczom moim ukazał się on, piękny potomek komunistycznego polotu i iście ułańskiej fantazji. Bez kompleksów sięga błękitu nieba, bez zobowiązań pilnuje ładu w mieście, bram jego strzegą Mikołaje, co to ich już nic nie zadziwi. Pozdrawiamy, ja i milczący on.” Nietrudno zgadnąć gdzie zatrzymał się Staszek i gdzie odbywały się targi :) A na targach tych jeszcze w środę Staszek spotkał Łukasza, z którym oczywiście zgadaliśmy się telefonicznie i już miałem miłą wizytę w czwartkowe popołudnie. To było prawdziwe spotkanie po latach, bo widujemy się nieczęsto. Łukasz trafił na targi jako wystawca, więc z drugiej strony niż Staszek, który wystawy oglądał i słuchał wykładów. Z Łukaszem też pogadaliśmy sobie trochę i chociaż był krótko, bo nocował w hotelu, to cieszyłem się z tej wizyty tak samo mocno!

Piątek
Piątek był bardzo romantyczny. Wolna chata i tylko ja i karaluchy.

Sobota
W sobotę zrobił się bardzo domowo, bo przyjechała Aldonka i Dziadek, i rodzice. Był mamowy obiad i oglądanie mieszkania. Obiad trwał dłużej niż oglądanie, bo metraż nieco ograniczony, a w mamowych garnkach zawsze pełno :) Zbunkrowałem nieco zapasów, więc powinienem jakoś dożyć Świąt. Zwłaszcza, że Aldonka też przywiozła pełną torbę. Żywi mnie Polska wschodnia i zachodnia, i dobrze mi z tym! Po jedzeniu i oglądaniu mieszkania przyszedł czas na przejażdżkę po okolicy. Pojechaliśmy wylotówką za miasto, zerknąć na moje miejsce pracy i hotel w którym mieszkałem w styczniu. Pogoda była znakomita na małą przejażdżkę i doskonała na zwiedzanie. Na to drugie nie mieliśmy jednak już czasu, bo po kilku godzinach pobytu mama, tata i Przemek pojechali już niestety z powrotem do domu. Aldona została i wybraliśmy się do kina na film tak bardzo ambitny, że aż strach pisać jaki i o czym, ale oczywiście na końcu był ślub, a złego szefa zgarnęła amerykańska skarbówka. Generalnie polsko-amerykański happy end.

Niedziela
Ale za to niedziela była dla nas :) razem z piękną pogodą i piękną starówką. Plac Zamkowy, Rynek Starego Miasta, ulica Piwna, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat. Msza święta w kościele akademickim św. Anny. Cały dzień w mieście, pomniki, zabytki, gołębie i turyści. I tubylcy. Dostojni starsi mieszkańcy o starannie wyćwiczonych gestach, inteligenckich minach i koniecznie w eleganckich niedzielnych ubraniach, pięknie zrobione, zgrabne i atrakcyjne mieszczanki z buziami jak z okładek kolorowych magazynów i przystojni, pewni siebie młodzieńcy wyglądający czasem jak maturzyści rocznik 1938 z „Jutro idziemy do kina”. Nie pisałem też jeszcze, że bardzo dużo tutaj mieszkających obcokrajowców. Także tych z egzotycznych dla nas krajów. Zaskakująco często widać twarze o niezwykłych rysach, słychać obce języki. Ta ilość – zwłaszcza w nowoczesnym centrum – jest naprawdę uderzająca. Londyn to może nie jest, ale na pewno więcej jest tu mieszkańców z obcymi paszportami niż u nas…

Poniedziałek
Czyli dziś. Aldonka pojechała rano do domu. Po pracy byłem w mieście, ale o tym kilka słów później, bo teraz już czas spać. Dobranoc.

poniedziałek, 3 marca 2008

centrum

Widać już koniec rysowania kamienicy. Dzisiaj po pracy pojechałem prosto do centrum ponurzać się trochę w tłumie między wieżowcami. Przy stacji metra jak zwykle rozbrzmiewała głośna muzyka i tańczyli młodzi freestylerzy. Kawałek dalej, na schodach, jest miejscówka dla rozdających ulotki – też mają włączoną głośno muzykę i się trochę do niej ruszają, ale bardziej, żeby się rozgrzać niż żeby tańczyć. Oni nie you can dance ;) Za to te młodziaki wcześniej, to naprawdę nieźle się ruszają i są wygimnastykowani. Z łatwością obracają się na głowie, skaczą na rękach i takie tam skomplikowane hopsasa. Ludzie się zatrzymują i patrzą, bo i jest na co. Czasami zamiast tańczących młodziaków przy stacji stoją Indianie, tacy z Ameryki Południowej. Ubrani w grube wzorzyste koce grają na takich połączonych ze sobą drewnianych fujarkach, zawsze zapominam jak się ten instrument nazywa. Takich Indian to można zawsze spotkać u nas na Jarmarku Świętojańskim, albo na Krupówkach w Zakopanem, albo gdzieś w turystycznych miejscowościach nad morzem, wszędzie tam gdzie dużo ludzi. Grają i sprzedają swoje płyty, klimat robi się zawsze wakacyjny. Oprócz tancerzy i Indian przy wejściu do tuneli podziemnych obowiązkowo stoją sprzedawcy tulipanów, żeby zakochani mieli się gdzie zaopatrywać w świeże kwiaty. Inni sprzedawcy mają na rozkładanych stolikach ubrania, torebki, sznurowadła i różne drobiazgi. W końcu centrum, nie? To samo w podziemiach ciągnących się setki metrów. Sklepiki z książkami i płytami, kosmetykami, chemią gospodarczą, nawet mięsny widziałem. Do tego drobni rzemieślnicy, jaskinie gier, sex shopy, pralnia, kioski z prasą – całe małe podziemne miasteczko. I wszechobecny zapach pobliskiego dworca. A ponad tym szklane wieżowce otaczające monumentalny Pałac Kultury. Hotele, banki, centra handlowe, budynki wielkich koncernów, świecące reklamy, ruchliwe skrzyżowania, tramwaje, autobusy, busy, taksówki, wsiadający, wysiadający, przychodzący, wychodzący, przechodzący, mknący tłum. Idealne miejsce dla kogoś kto chce trochę pobyć sam i anonimowo.

Do centrum przybyłem w zasadzie w dość konkretnym celu. Ostatnio skończyłem czytać „Rękopis znaleziony w wannie” Stanisława Lema (który wróci niebawem do Zyndka) i przyszedł czas by zaopatrzyć się w nową lekturę. Tym razem coś z literatury podróżniczej: „Gringo wśród dzikich plemion” Wojciecha Cejrowskiego. Nabrałem ochoty na taką książkę po przeczytaniu artykułu o Arkadym Fiedlerze w jednym z ostatnich numerów National Geographic. I Ablo też po to sięgał ze smakiem. Nic to, kończę więc pisać i zabieram się za czytanie rozkoszując wolnym wieczorem – bez rozmyślań nad zbrojeniem ścian żelbetowych.

niedziela, 2 marca 2008

archikatedra

Weekend na wschodzie. Byliśmy dziś z Aldonką w archikatedrze. Zwiedzaliśmy ją już w okolicach Sylwestra, a tym razem przyjechaliśmy tu na mszę świętą. Archikatedra jest ogrzewana, odnowiona i zadbana. I prawie tak ładna jak nasza fara :) Kazanie miał ksiądz Pierre – Francuz. Kazanie było o radości i kaznodzieja głosił je… Po włosku! Było oczywiście tłumaczone, ale i tak brzmiało niesamowicie. Jak z Umberto Eco, albo jakoś tak.