środa, 30 kwietnia 2008

Franciszkanie

I jeszcze jedno! W sobotę spacerowaliśmy całą rodziną po mieście, z Placu Kolegiackiego na Rynek Starego Miasta i na Plac Wolności, i Plac Wiosny Ludów, i na ul. Półwiejską, i na ul. Rybaki, i na ul. Zieloną, i na Plac Bernardyński. I między innymi w okolice zamku Przemysła i do stojącego vis a vis niego kościoła Franciszkanów. I w środku jest tak pięknie, że wcale nie ma się co zachwycać tylko naszą piękną farą. Kto ma szansę zajrzeć do Franciszkanów, niech to lepiej szybko zrobi. Polecam! :)

święta

A dzisiaj równie szybko dotarłem do Aldonki. Uciekłem nawet z pracy ponad godzinę wcześniej, ale chyba nikt mi nie będzie miał tego za złe ;) bo w końcu święta :) Znowu pogoda była słoneczna, taka na krótki rękaw i jechało się bardzo dobrze. Samochód tradycyjnie był wyładowany po dach różnymi różnościami, które podskakiwały na wybojach, bo aby ominąć przedświąteczne korki jechałem jakimiś bocznymi ciamarami. W wielu miasteczkach wzdłuż ulic wywieszono już flagi i czuło się luz przed zbliżającym się długim weekendem. Boczne drogi były wprawdzie puste, tak jak się domyślałem, ale za to zdarzył się niespodziewany objazd z Dęblina do Puław, a poza tym w asfalcie sporo ubytków, no i te fotoradary… Ale dotarłem! :) A Marcin przyjechał tu już dzisiaj rano. Jutro ruszamy razem daleko.

niedziela, 27 kwietnia 2008

transport dotarł i jest cały

Przywiozłem do mieszkania swoje łóżko z Wildy. Nie była to operacja logistyczna na miarę organizacji Euro 2012, ale i tak jestem z niej zadowolony. Razem z Marcinem wypakowaliśmy dokładnie tył samochodu umiejscawiając stabilnie mebel i zabezpieczając go przed wypadnięciem, a oprócz tego zmieściliśmy w aucie wszystkie inne bagaże, których też nie było mało! Ruszyłem wcześnie rano. Droga fartownie okazała się czystą przyjemnością – puste drogi, wyjątkowo ciepło i bardzo słonecznie. Taka przysłowiowa słoneczna niedziela :) Pędziłem więc z euforią niczym amerykańską Route 66 ;) delektując się chwilą i piękną wiosenną pogodą. Aż do samych bram wielkomiejskiej dżungli ;) gdzie mimo sporego bagażu byłem dziś chyba szybciej niż zwykle.

piątek, 25 kwietnia 2008

krótki, ale urlop

Jestem w domu. Rano byłem z Nutą na spacerze. Wiosna jest już w pełni, jest dużo słońca, po spokojnej tafli jeziora pływają sobie kaczki, ludzie zatrzymują się, siadają z dziećmi na ławkach i karmią łabędzie, drzewa się zielenią, ptaki śpiewają. Jest spokojnie. Nie ma jak w domu. Przy okazji ciągnie mnie już na rower i myślę o dłuższym urlopie :)

Byłem też już dzisiaj na Wildzie, a tam zawsze, ciągle i niezmiennie jest mi bardzo dobrze. Ciepłe powitanie, serdeczna rozmowa, uśmiechy, żarty, nowe opowieści, wspólne tematy, znakomita pachnąca herbata, znajome kolory, zapachy i... Wspaniała muzyka! :)

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

relaks na Nowym Mieście

Po obiedzie było jeszcze jasno, wybrałem się więc na spacer do miasta. Tym razem całkiem nowymi ulicami. Na przykład z Placu Bankowego wyszedłem ulicą Długą, bo u nas też jest ulica Długa kończąca się na Placu Bernardyńskim przy Marynce i tknęło mnie, żeby właśnie nią iść. Z przykrością muszę stwierdzić, że nasza Długa jest chyba trochę krótsza od tej dłuższej Długiej tutaj. Ale tak w ogóle to są zupełnie różne ulice, więc w sumie nic nie szkodzi. Ulicą Długą dotarłem na Plac Krasińskich z pomnikiem Powstańców. Pomnik przedstawia postaci młodych żołnierzy w dynamicznych, gwałtownych pozach, jakby biegnących, czy dopiero podrywających się do biegu. Takich właśnie powstających. Z karabinami, granatami, w hełmach albo kaszkietach, w mundurach albo czymś jakby marynarkach. I kobieta sanitariuszka też jest. A kawałek dalej rzeźba przedstawia grupę powstańców schodzących do kanału. Jeszcze kawałek dalej, po drugiej stronie ulicy jest tablica na kamienicy, która informuje, że właśnie tutaj ok. 5300 powstańców po bohaterskiej obronie Starego Miasta przedostawało się kanałami na Żoliborz. Niesamowita historia. Przypomniałem sobie, że chcę zobaczyć w końcu Muzeum Powstania, ale ciągle nie wiem gdzie ono dokładnie jest. Za to dzisiaj przespacerowałem się jeszcze koło Barbakanu, spod którego widać odnowione kamienice Starego Miasta, trafiłem na Rynek Nowego Miasta, na ulicę Kościelną, na której rzeczywiście są przynajmniej dwa kościoły i która kończy się punktem widokowym z widokiem na rozlaną w dole rzekę, i w parę innych interesujących miejsc. Ciągle oswajam miasto ;)

wtorek, 15 kwietnia 2008

na pływalni

Wracając po pracy do mieszkania zjechałem z trasy do miasta i wstąpiłem na pływalnię. Budynek pływalni wygląda na całkiem nowy, ale nasz „Wodny Raj” jest zdecydowanie ładniejszy. Z torów naszej pływalni widać jezioro i las, a tutaj okna – chociaż też wielkie na całą ścianę – są nieco wyżej i płynąc torem nie widać przez nie nic oprócz nieba, a gdyby nawet było widać coś więcej, to byłby to parking dla samochodów. Ale woda tak samo mokra i pełen relaks po długim, trudnym i ciężkim dniu w pracy tak samo udany :)

niedziela, 13 kwietnia 2008

traveler

Krótka reklama: W kwietniowo-majowym numerze Travelera jest artykuł o tym jak zwiedzić miasto, w którym chwilowo mieszkam w 48 godzin. Pewnie warto przeczytać przed odwiedzeniem go na weekend… :) A zaraz po tym artykule jest kilka stron o Dubajju, w którym pracuje teraz Ablo. Nie ma to jak poczytać sobie o podróżach w niedzielny wieczór przed snem. Zasiadam do lektury :)

pączki

Aldonka już drugi weekend z rzędu myszkuje po mieście razem ze mną. Wczoraj, zanim w końcu złapał nas deszcz, skusiliśmy się na pączki. Już któryś raz z rzędu szliśmy ulicą Chmielną w poszukiwaniu tego i owego, i zawsze pod pewnym okienkiem z pączkami, rogalikami i drożdżówkami była spora kolejka. Trudno o lepszą reklamę dla cukierni :) Kupiliśmy więc po pączku – Aldonka zjadła z różami i migdałami, a ja z czekoladą. Pączki okazały się świeże, pachnące i smakowite – po prostu wspaniałe! Może nawet lepsze od świętomarcińskich rogali! ;) Koniecznie trzeba tu jeszcze kiedyś zajrzeć – i to nie raz!

goście z Singapuru

W tym tygodniu, we wtorek, miałem gości. Zawitali do mnie Magda, Grzegorz i Ania. Magda i Grzegorz przylecieli do Polski po dziesięciomiesięcznym pobycie w Singapurze, więc oprócz miłej rozmowy było oglądanie zdjęć z egzotycznych zakątków Azji (trochę podróżowali po okolicy) i czas na niesamowite opowieści z całkiem innego – przynajmniej dla Europejczyka – świata :) Magda i Ania szykowały się też do zwiedzania miasta dnia następnego. Bo i tu, chociaż nie ma palm i małpiszonów, to jest co zwiedzać! Sam mam na to wielką ochotę i w końcu zajrzę na Plac Trzech Krzyży, na undergroundową Pragę i do Łazienek :)

Hala Mirowska

Dawno nie widziałem czegoś równie pięknego! Niby nic – stara murowana hala, w centralnej części której na dość dużej powierzchni znajduje się market spożywczy, a dookoła na parterze i antresoli, na którą można wejść schodami w klatce schodowej handlują przeróżni drobni sklepikarze w swoich małych sklepikach. Ale za to dach! Piękna, pomalowana szarą farbą stalowa konstrukcja kratowa, całkowicie odkryta i doskonale widoczna dla odwiedzających halę. Niezwykle delikatna, o nietypowym kształcie, podobna w swej skomplikowanej strukturze do zwiewnej pajęczej sieci, pełna dwugałęziowych przekrojów łączonych na długości przewiązkami i tężników kratowych przenikających się ze stężeniami połaciowymi trafiającymi idealnie między ich krzyżulce. Dach wzdłuż kalenicy jest wyraźnie wyniesiony w górę, aby umożliwić dodatkowe boczne doświetlenie wnętrza, a konstrukcja wędruje w górę razem z dachem – ciągle delikatna, nienachalna, połyskująca w dziennym świetle. Wszystkie połączenia nitowane, czyste, równe, regularne. Prawdziwe dzieło sztuki! Jakże inna od wszędobylskich ordynarnych blachownic! Przyglądałem się jej wczoraj długo podziwiając dawnych budowniczych oraz smak i talent projektanta. Doktor Górski powiedziałby, że hala śpiewa.

następna stacja: Marymont

Ostatnimi czasy przesiadłem się z metra na autobusy i tramwaje przez co przegapiłem pewien istotny fakt. Plac Wilsona nie jest już stacją przesiadkową! Można jechać bezpośrednio na Marymont – nie ma już pociągu wahadłowego. Skraca to podróżowanie i znacznie je upraszcza. Metro rulez ;)

środa, 9 kwietnia 2008

Lasek Bielański

Po drugiej stronie ulicy, zaraz za torami tramwajowymi jest ścieżka prowadząca do Lasku Bielańskiego. Ostatniej soboty, po ataku bronią silnie chemiczną na przyczółki moich niechcianych sześcionożnych współlokatorów wybrałem się tam na spacer, żeby się trochę przewietrzyć. Nie przypuszczałem nawet, że to aż tak duży kawał lasu! I do tego rezerwat. Można sobie spacerować godzinami wśród drzew, a jeszcze lepiej byłoby wybrać się tam na wycieczkę rowerową. Chociaż może wtedy las nie wydawałby się taki duży, bo w końcu na mapie wygląda jak wciśnięty między dwie drogi szybkiego ruchu. Chociaż podobno wąski przesmyk łączy go z Lasem Młocińskim i dalej z Puszczą Kampinoską. Zdarza się też podobno, że tym przesmykiem do Lasku Bielańskiego przedostają się jakieś większe zwierzaki. No moze nie żubry, ale jakis łoś na ten przykład. Na obrzeżach Lasku Bielańskiego znajdują się tereny dwóch uczelni: AWFu po jednej stronie (tej "mojszej") i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (tej przeciwległej). No a ja mam tam bardzo blisko, więc pewnie jeszcze nie raz się wybiorę. Łatwo tam uciec od miasta.

piątek, 4 kwietnia 2008

wiosna

Nie minęło wiele ponad rok i znowu miałem okazję spacerować po Pradze. Prima Aprilis. Piękne wiosenne popołudnie. Hotel w zabytkowych wnętrzach zabudowań klasztornych zakonu Benedyktynów przy kościele pod wezwaniem św. Markety. Ziemia w pobliskim ogrodzie po delikatnym ciepłym deszczu pachniała bardzo wiosennie. Czerwony tramwaj jadący prosto na Hradczany. Zabytkowy budynek Ministerstwa Spraw Zagranicznych i sąsiadująca z nim Loreta, zamknięta dla ruchu samochodowego ulica Loretańska, Pałac Arcybiskupi, no i w końcu Prazski Hrad. Znowu spacerowałem zamkowymi dziedzińcami, zadzierałem głowę, żeby zobaczyć szczyt wież katedry św. Wita, zaglądałem w okna domków na Złotej Uliczce, przebiegł mnie dreszcz na widok narzędzi tortur średniowiecznego więzienia w Daliborce, przypomniałem sobie wszystkie zakamarki odwiedzone w zeszłoroczne przedwiośnie z Kasią i Marcinem. Potem zejście z zamkowego wzgórza w dół, ku Wełtawie, przejście Malostranskiego Namiesti i dotarcie do słynnego Mostu Karola. Most jest remontowany, ale fragmentami, więc nadal można nim przechodzić i robią to wszyscy turyści, których jest tu bardzo wielu. Stoją też sprzedawcy zdjęć z panoramą starego miasta. Widać młyńskie koło na malowniczej wyspie Kampa, kolorowe elewacje kamienic, dachy kryte czerwoną dachówką ceramiczną nadające gęstej zabudowie starej Pragi niepowtarzalny urok. Nic się nie zmieniło, to nadal najpiękniejsze miasto jakie do tej pory odwiedziłem :) Niby jest za granicą, ale człowiek czuje się tu swobodnie jak w Krakowie. Pięknie wygląda więc rynek Starego Miasta z wspaniałym zegarem na wieży, odnowiony kilka miesięcy temu pomnik Husa, stojące nieopodal konne powozy. Kusi ulica prowadząca do dawnej dzielnicy żydowskiej. Tętni życiem Plac Wacława z bankami, hotelami i galeriami handlowymi. Kolorowy, wielojęzyczny, ciągle mimo późnej pory gęsty tłum w wąskich, krętych uliczkach miasta. Sklepy jubilerskie z kryształami, szkłem, złotem, srebrem, bursztynem. Pełne intensywnych barw kukiełki w pobliżu licznych teatrów kukiełkowych. Przyjemny gwar. No i znakomite czeskie jedzenie – do tego ze śmiesznie brzmiącymi nazwami: knedliczki, bramborki, bramboraczki, hranolki itd. ;) – i słynne czeskie piwo! Nie ma jak wiosna w Pradze!