A skoro już o metrze piszę, to pora wyznać, że zapuściłem się już nim nieco dalej na południe. Zaraz za stacją Centrum jest stacja Politechnika. Po wyjściu z podziemi na powierzchnię (tuż przy budynkach uczelni) można szybko dotrzeć na Plac Konstytucji, a po krótkim spacerze zobaczyć uwieczniony w tytule znanego polskiego filmu Plac Zbawiciela. Ulice w okolicy Placu Zbawiciela, przypominają mi trochę Dębiec - zwłaszcza w tych miejscach, gdzie jezdnie przechodzą przez tunele w kamienicach. Te przejazdy dla samochodów są bardzo podobne do tego niedaleko Zyndków, który trzeba przejechać, żeby zaparkować pod blokiem od strony wejścia do klatki schodowej. I w ogóle Plac Zbawiciela i jego otoczenie są bardzo urokliwe i coś w sobie mają. Jest zielono i spokojnie. Ma się wrażenie, że to jakaś mała mieścina i wszyscy się tu znają. Taka wioska w środku miasta jak mówił Hugh Grant o targowisku na Portobello Road w "Notting Hill".
Aldonka trafnie niedawno zauważyła, że to miasto ma bardzo wiele twarzy.
czyli pełen przygód żywot człowieka poczciwego, albo historia bardzo długiej przeprowadzki
sobota, 14 czerwca 2008
Słodowiec
To dziwne, że jeszcze o tym nie wspominałem, ale już to nadrabiam: Od jakiegoś czasu metrem można dojechać jeszcze dalej na północ niż do stacji Marymont. Otwarto nową stację: Słodowiec. Wyłożona jest takimi czarno-białymi kafelkami. Pociąg wjeżdża na nią środkiem, a perony są po bokach - zupełnie jak na stacji Centrum. Wszystkie inne stacje, które do tej pory odwiedziłem są zbudowane tak, że oba perony dla jadących w jedną i w drugą stonę są zlokalizowane razem i położone na środku między otaczającymi je z obu stron torami kolejowymi. Więc Słodowiec jest wyjątkowy! :) Ponadto metro jedzie tu już nie pod starymi dzielnicami, tylko pod osiedlami Żoliborza. Jeszcze trzy stacje pozostały do wybudowania, abym mógł wsiadać w metro niedaleko mieszkania!
środa, 4 czerwca 2008
filmy
Nie tak bardzo dawno temu była w Trójce audycja poświęcona starym kinom. Takim co to albo już popadły w ruinę, albo prawie. Takim w małych miasteczkach, w których filmy wyświetlano dwa albo trzy miesiące po tym jak zeszły z plakatów w dużych miastach. Takim z klimatem. Przypomniało mi się kino Wilda, w którego sali jest teraz podobno Biedronka – znaczy się ten dyskont spożywczy. I pięknie odnowione wnętrze kina Apollo, w którym oglądaliśmy z Wildziarzami „Wielką ciszę”. I Amarant na Jeżycach, z tymi wielkimi drzwiami. I kino Malta na Śródce, do którego pognaliśmy kiedyś z Jędrzejem i Maćkiem na startujący o północy seans „Symetrii”… I kino Bajka niedaleko UMCSu. I kino Kosmos z czerwonym dywanem na schodach. A potem przypomniałem sobie, że tu też widziałem interesujące kina – chociażby kino Muranów przy Placu Bankowym, czy kino Wisła na Placu Wilsona (oczywiście czyt. Łilsona) i że obiecałem sobie któreś odwiedzić. Natchniony radiową audycją natychmiast wsiadłem w tramwaj, potem w metro i prędko dotarłem bliżej centrum…
W kinie Muranów dużo ludzi. To takie kino z tradycją chyba. Ktoś tam nawet po angielsku gadał, znaczy się widownia światowa :) Repertuar też interesujący (np. film „Once” mnie zainteresował), ale niestety spóźniłem się na wieczorne seanse. To nie multipleks i nie grają tu non stop ;)
W kinie Wisła miałem więcej szczęścia i trafiłem w sam raz na „Into the Wild”, w reżyserii Seana Peana, który chciałem obejrzeć już dawno. Film zrobił na mnie wielkie wrażenie, bo był trochę o tym co czasami mam wielką ochotę zrobić, ale pewnie nigdy nie zrobię… Dobre kino!
Innym dobrym filmem, który udało mi się ostatnio obejrzeć i który potrafi poruszyć jest „Rezerwat” Łukasza Palkowskiego. „Rezerwat” jest o Pradze, tej na prawym brzegu Wisły, tej za mostami, którymi ciężko się przedostać tu na zachodnią stronę do pracy ;) Film pełen barwnych PRAWDZIWYCH postaci. Z PRAWDZIWYMI sytuacjami, bez jakichś nowoczesnych fikcji i ułudy. Prości ludzie mówiący prostym językiem, wulgarnym czasami, ale przez to zwykłym, takim jak się słyszy na ulicy i to nie tylko na Pradze, ale i u mnie pod blokiem. Albo w zakamarkach Wildy, czy w zaułkach zrujnowanych kamienic kilkanaście metrów od pełnej przechodniów i turystów ulicy Grodzkiej. Taki bardzo żywy obraz. Po prostu ciekawy film!
Oba filmy gorąco polecam!
W kinie Muranów dużo ludzi. To takie kino z tradycją chyba. Ktoś tam nawet po angielsku gadał, znaczy się widownia światowa :) Repertuar też interesujący (np. film „Once” mnie zainteresował), ale niestety spóźniłem się na wieczorne seanse. To nie multipleks i nie grają tu non stop ;)
W kinie Wisła miałem więcej szczęścia i trafiłem w sam raz na „Into the Wild”, w reżyserii Seana Peana, który chciałem obejrzeć już dawno. Film zrobił na mnie wielkie wrażenie, bo był trochę o tym co czasami mam wielką ochotę zrobić, ale pewnie nigdy nie zrobię… Dobre kino!
Innym dobrym filmem, który udało mi się ostatnio obejrzeć i który potrafi poruszyć jest „Rezerwat” Łukasza Palkowskiego. „Rezerwat” jest o Pradze, tej na prawym brzegu Wisły, tej za mostami, którymi ciężko się przedostać tu na zachodnią stronę do pracy ;) Film pełen barwnych PRAWDZIWYCH postaci. Z PRAWDZIWYMI sytuacjami, bez jakichś nowoczesnych fikcji i ułudy. Prości ludzie mówiący prostym językiem, wulgarnym czasami, ale przez to zwykłym, takim jak się słyszy na ulicy i to nie tylko na Pradze, ale i u mnie pod blokiem. Albo w zakamarkach Wildy, czy w zaułkach zrujnowanych kamienic kilkanaście metrów od pełnej przechodniów i turystów ulicy Grodzkiej. Taki bardzo żywy obraz. Po prostu ciekawy film!
Oba filmy gorąco polecam!
wtorek, 3 czerwca 2008
spotkania
Niby żyję tu sam na tym tłocznym bezludziu, ale czasem szczęśliwie są radosne chwile spotkań :)
Zaraz po powrocie ze Szwecji (o której można by jeszcze wiele pisać, ale może innym razem) spędziliśmy z Aldoną fantastyczny weekend razem z Agatą i Staszkiem oraz Ewelką i Leszkiem. Weekend był prawdziwie turystyczny! W ciągu połowy soboty i prawie całej niedzieli obejrzeliśmy nowoczesne city i zajrzeliśmy we wszystkie najważniejsze zakamarki Starego Miasta. Odszukaliśmy między innymi Pomnik Małego Powstańca stojący przy murach miejskich nieopodal Barbakanu. Za figurą chłopca w za dużym hełmie rosły biało-czerwone kwiaty i w ogóle pomnik był poruszający nie mniej niż pomnik Powstańców, o którym pisałem już wcześniej, a który zresztą także w czasie naszego wspólnego spaceru przez miasto widzieliśmy. Na Placu Zamkowym zaskoczył nas nieprzeliczony tłum ludzi i stojące w wielkich kręgach figury kolorowych miśków – stały tam prawdopodobnie przy okazji uroczystości związanych z rocznicą przyjęcia naszego kraju do Unii Europejskiej. Miśki miały na sobie barwy narodowe chyba wszystkich krajów na świecie i podobno miały zawędrować jeszcze do innych miast w Polsce… Oprócz zwiedzania zabytków miasta skosztowaliśmy pysznych pączków z Chmielnej i uraczyliśmy się pierogami z pieca w Pierrogerii przy ul. Krzywe Koło 30 (jednej z tych opisanych w kwietniowo-majowym Travelerze). I wszyscy przyznaliśmy, że pycha :) Czyli kulinarnie było! No i trochę hazardowo, bo sobotni wieczór spędziliśmy na grze w fasolki. W fasolki gra się specjalnymi kartami, a zasady gry są o wiele bardziej skomplikowane niż kubb. Radzę zadzwonić do Ewelki i dowiedzieć się więcej! Szkoda tylko, że Agata miała w czasie obu dni pobytu sporo zajęć kursowych i nie mogła brać udziału w całym naszym dziennym zwiedzaniu. Ale myślę, że także i ją spotkało wiele atrakcji w ten słoneczny weekend! :) No i fantastycznie się spało w sześć osób w jedynym (i jedynym, hehe) pokoju bielańskiego apartamentu!!! ;)
Dwa weekendy temu natomiast było kolejne niesamowite spotkanie. Najpierw w piątkowy późny wieczór w McDonalds’ie w Zakręcie z Anią, Dorotą i Marcinem, czyli kompletem Wildziarzy, z którymi śniadania jadłem przecież całkiem jeszcze nie tak dawno, obiady i kolacje przy jednym stole, piliśmy razem kakao i wino, i coś mocniejszego czasami. I na filmy chodziliśmy, i do Dominikanów, i na zakupy do marketów świstaczą furą mknęliśmy, a czasami zdarzało się i po codzienne zakupy na Rynek Wildecki. I gadaliśmy wieczorami o pracy i takich tam sprawach… Z Zakrętu Ania pojechała do Siedlec, a my pozostałą trójką prosto na wschód :) Ale na tym nie koniec spotkań! W sobotnie popołudnie przy Bramie Grodzkiej kończącej Krakowskie Przedmieście wyściskaliśmy z Aldonką przybyłych z Siedlec Świstaka, Jeżulca i Waldka. Prawie jak w Sylwestra :) Było ciastko i herbata w Złotym Ośle, spacer po Starym Mieście, wizyta w Katedrze, rzut oka na ciągle remontowany zamek, zagiętą w łuk elewację kamienic na Placu Zamkowym. I pogaduchy o panierowaniu kotletów a’la Jeżulec, które gromadzę głęboko w sercu :) A potem odjechali do Siedlec… Ale już w niedzielę znowu kompletem Wildziarzy zgromadziliśmy się przy gościnnym stole McDonalds’a w Zakręcie, skąd Świstak, Dorota, Marcin odjechali przez miasto w stronę Łodzi i dalej autostradą do przytulnych kątów na Wybickiego, a ja jeszcze szybciej dotarłem do moich wytęsknionych karaluchów ;)
Nasza Polska nie jest wcale taka duża i przypuszczam, że świat jest za mały, żeby się nie można było spotkać.
Zaraz po powrocie ze Szwecji (o której można by jeszcze wiele pisać, ale może innym razem) spędziliśmy z Aldoną fantastyczny weekend razem z Agatą i Staszkiem oraz Ewelką i Leszkiem. Weekend był prawdziwie turystyczny! W ciągu połowy soboty i prawie całej niedzieli obejrzeliśmy nowoczesne city i zajrzeliśmy we wszystkie najważniejsze zakamarki Starego Miasta. Odszukaliśmy między innymi Pomnik Małego Powstańca stojący przy murach miejskich nieopodal Barbakanu. Za figurą chłopca w za dużym hełmie rosły biało-czerwone kwiaty i w ogóle pomnik był poruszający nie mniej niż pomnik Powstańców, o którym pisałem już wcześniej, a który zresztą także w czasie naszego wspólnego spaceru przez miasto widzieliśmy. Na Placu Zamkowym zaskoczył nas nieprzeliczony tłum ludzi i stojące w wielkich kręgach figury kolorowych miśków – stały tam prawdopodobnie przy okazji uroczystości związanych z rocznicą przyjęcia naszego kraju do Unii Europejskiej. Miśki miały na sobie barwy narodowe chyba wszystkich krajów na świecie i podobno miały zawędrować jeszcze do innych miast w Polsce… Oprócz zwiedzania zabytków miasta skosztowaliśmy pysznych pączków z Chmielnej i uraczyliśmy się pierogami z pieca w Pierrogerii przy ul. Krzywe Koło 30 (jednej z tych opisanych w kwietniowo-majowym Travelerze). I wszyscy przyznaliśmy, że pycha :) Czyli kulinarnie było! No i trochę hazardowo, bo sobotni wieczór spędziliśmy na grze w fasolki. W fasolki gra się specjalnymi kartami, a zasady gry są o wiele bardziej skomplikowane niż kubb. Radzę zadzwonić do Ewelki i dowiedzieć się więcej! Szkoda tylko, że Agata miała w czasie obu dni pobytu sporo zajęć kursowych i nie mogła brać udziału w całym naszym dziennym zwiedzaniu. Ale myślę, że także i ją spotkało wiele atrakcji w ten słoneczny weekend! :) No i fantastycznie się spało w sześć osób w jedynym (i jedynym, hehe) pokoju bielańskiego apartamentu!!! ;)
Dwa weekendy temu natomiast było kolejne niesamowite spotkanie. Najpierw w piątkowy późny wieczór w McDonalds’ie w Zakręcie z Anią, Dorotą i Marcinem, czyli kompletem Wildziarzy, z którymi śniadania jadłem przecież całkiem jeszcze nie tak dawno, obiady i kolacje przy jednym stole, piliśmy razem kakao i wino, i coś mocniejszego czasami. I na filmy chodziliśmy, i do Dominikanów, i na zakupy do marketów świstaczą furą mknęliśmy, a czasami zdarzało się i po codzienne zakupy na Rynek Wildecki. I gadaliśmy wieczorami o pracy i takich tam sprawach… Z Zakrętu Ania pojechała do Siedlec, a my pozostałą trójką prosto na wschód :) Ale na tym nie koniec spotkań! W sobotnie popołudnie przy Bramie Grodzkiej kończącej Krakowskie Przedmieście wyściskaliśmy z Aldonką przybyłych z Siedlec Świstaka, Jeżulca i Waldka. Prawie jak w Sylwestra :) Było ciastko i herbata w Złotym Ośle, spacer po Starym Mieście, wizyta w Katedrze, rzut oka na ciągle remontowany zamek, zagiętą w łuk elewację kamienic na Placu Zamkowym. I pogaduchy o panierowaniu kotletów a’la Jeżulec, które gromadzę głęboko w sercu :) A potem odjechali do Siedlec… Ale już w niedzielę znowu kompletem Wildziarzy zgromadziliśmy się przy gościnnym stole McDonalds’a w Zakręcie, skąd Świstak, Dorota, Marcin odjechali przez miasto w stronę Łodzi i dalej autostradą do przytulnych kątów na Wybickiego, a ja jeszcze szybciej dotarłem do moich wytęsknionych karaluchów ;)
Nasza Polska nie jest wcale taka duża i przypuszczam, że świat jest za mały, żeby się nie można było spotkać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)