wtorek, 30 września 2008

gratulujemy

Łodzianie mają też chyba poczucie humoru. Tuż za terenem uczelni jest klub studencki Indeks. Chyba dość popularny, bo kiedy wszedłem do środka nie było w nim miejsca, żeby usiąść, a było to o godzinie 9tej rano. Nad wejściem do tegoż klubu znajdują się dwa dowcipne napisy odwołujące się do znanej reklamy piwa i doskonale widoczne z okien sąsiadujących budynków uczelni. Pierwszy napis głosi: "Politechnice gratulujemy studentów", a drugi "Studentom gratulujemy indeksu". Bystry humor i podwójna reklama. Pogratulować pomysłu! :)

budynki łódzkiej uczelni

Generalnie ta moja dzisiejsza wizyta w Łodzi była już czwartą w tym roku. W związku z tym miałem okazję trochę się jej już przyjrzeć wcześniej. I trzeba przyznać, że chociaż generalnie rzecz ujmując Łódź nie jest miastem ładnym, to ma kilka naprawdę efektownych budynków. Pomijając tu słynną Manufakturę, która rzeczywiście robi wrażenie, warto też zerknąć na budynki tamtejszej Politechniki. Zaraz przy wjeździe na ulicę Stefanowskiego (zamkniętej szlabanami wewnętrznej ulicy uczelni) od strony ulicy Żwirki znajduje się ciekawy budynek przebudowany chyba z jednego z wielu w Łodzi starych budynków przemysłowych. Czerwona cegła miesza się tu w elegancki sposób ze szkłem i stalą. Również w środku, gdzie zaraz przy głównym wejściu widziałem niewielką salę wykładową z interesującym układem siedzeń skierowanych jakby ku narożnikowi, a nie jednej ze ścian. Szklana była cała ściana oddzielająca salę od holu przy wejściu. Domyślam się, że podobnie wygląda reszta wnętrz. Prawdziwie industrialny styl uczelni technicznej. Dobra architektura.

ED74

Utwierdzam się w swojej fascynacji publicznymi środkami transportu. Dzisiaj na przykład musiałem wyjechać służbowo do Łodzi, do której dojazd samochodem jest dość uciążliwy, bo od wschodu nie prowadzi tam autostrada i trzeba się przedzierać przez zatłoczone polskie drogi. Bez zastanawiania się więc wybrałem jako środek transportu kolej, wiedząc, że będę w Łodzi szybciej, taniej, wygodniej i niezawodniej. I okazało się, że nawet dużo wygodniej niż myślałem! Otóż ku memu zaskoczeniu i rosnącej z sekundy na sekundę ciekawości na peron Dworca Centralnego podjechał nowocześnie wyglądający pociąg z serii ED74 wyprodukowanej niedawno w Bydgoszczy, specjalnie dla PKP Przewozy Regionalne. Ludzie! Jazda tą maszyną to prawdziwa przyjemność! Cały pociąg jest bardzo czysty i nie wydziela absolutnie żadnego zapachu. Nie ma też przedziałów, tylko siedzi się w nim w wygodnych fotelach, podobnie jak w samolocie. Okna na całej długości wagonów są wielkie - można całą drogę oglądać okolicę nie ruszając się z miejsca. Części wagonu określone jako 1 i 2 klasa oddzielone są bardzo estetycznymi przezroczystymi szklanymi drzwiami. Pasażerowie podróżujący 1 klasą mają trochę więcej miejsca na nogi i szersze przejście środkiem, ponieważ po jednej ze stron jest tylko jeden rząd foteli (w 2 klasie po każdej stronie są dwa rzędy). Całości dopełnia działająca i ciągle włączona klimatyzacja oraz dobre wygłuszenie wnętrza, dzięki czemu doskonale słychać głos witający pasażerów i zapowiadający kolejne etapy podróży. Do tego wszystkiego bilety kosztują tyle samo co wcześniej, kiedy jechałem tą trasą "zwykłym" pospiesznym pociągiem. Tak więc mam nadzieję, że po prostu taka podróż staje się standardem, a nie kosztownym luksusem dla właścicieli zasobniejszych portfeli. I bardzo się z tego powodu cieszę!!!

poniedziałek, 29 września 2008

Gniezno

Wczoraj byliśmy z Aldonką w Gnieźnie. Przyjechaliśmy do Muzeum Początków Państwa Polskiego specjalnie na wystawę czasową poświęconą terakotowej armii pierwszego cesarza Chin. Dynastia Qin przez niego zapoczątkowana trwała tylko 14 lat, ale za jej panowania cesarz dokonał pierwszego w historii zjednoczenia chińskich królestw. Stworzył też armię złożoną z różnych formacji, w skład których wchodzili ludzie z różnych prowincji. Tysiące rzeźb przedstawiających żołnierzy cesarza pochowano wraz z nim na terenie olbrzymiego grobowca. Każdy z żołnierzy jest inny, ma inne rysy twarzy i unikatowy wygląd. A ciągnący się wokół grobowca mur miał około 10 kilometrów długości, więc była to naprawdę wielka budowla. Terakotowa armia została zniszczona w późniejszych czasach, ale i tak odkryte pozostałości są uznawane na największe odkrycie archeologiczne XX wieku. Do Gniezna przywieziono kilkanaście, może dwadzieścia parę terakotowych rzeźb, ale w Chinach można ich obejrzeć ponad osiem tysięcy! Warto było się wybrać na wystawę. Podobno podróżuje ona po Polsce, więc może zawita jeszcze w kilka innych miejsc.

Będąc w muzeum obejrzeliśmy też stałą ekspozycję o historii Wielkopolski. Wystawa jest profesjonalnie przygotowana, a samo oglądanie gablot przeplata się z prezentacją multimedialną. Nie jest nudno i warto zobaczyć!

Po wyjściu z muzeum spotkaliśmy się z wracającymi do domu z Koła Eweliną i Leszkiem. Korzystając z ładnej pogody zrobiliśmy sobie spacer po gnieźnieńskim rynku i wokół katerdy. Do katedry zajrzeliśmy oczywiście także do środka. Dawno tam już nie byłem więc oglądałem wszystko z zaciekawieniem. Zwłaszcza srebrna trumna z relikwiami św. Wojciecha zrobiłą na mnie duże wrażenie. Przyjemnie jest wiedzieć, że pochodzi się z tak ważnego dla naszego kraju regionu! A przyjemności pobytu w piastowskim grodzie dopełniła wizyta w miejscowej kawiarence :)

czwartek, 25 września 2008

ekrany w metrze

Półtora tygodnia temu, w weekend, nocował u mnie Sławek. Przybył tu na turniej karciany odbywający się gdzieś na południu miasta, w hotelu Gromada niedaleko lotniska. Dobrze było zostawić mieszkanie pod jego opieką podczas mojej nieobecności. Miło też było z nim pogawędzić w niedzielny wieczór po moim powrocie. I tak sobie ostatnio przypomniałem, że pytał mnie wtedy o ekrany w wagonach metra, bo słyszał, że takie się pojawiły. Wtedy zaprzeczyłem, bo ja z kolei myślałem, że chodzi o te wielkie powieszone na ścianach poszczególnych stacji. A tu okazuje się, że nie miałem racji! Otóż są ekrany w wagonach metra. Wyświetlane są na nich krótkie wiadomości z prasy i cały projekt jest w fazie testu. Zauważyłem je dopiero ostatnio, bo zostały powieszone nie we wszystkich wagonach. Czyli okazałem się metro-ignorantem. Sławek przybył z daleka, a wiedział lepiej! Pozostaje mi tylko sprostować.

środa, 24 września 2008

nareszcie znowu goście!

A od poniedziałku kojący powiew rodzinnych stron :) Przy okazji szkolenia zawodowego trafił do mnie Jacek! Nie byłbym sobą, gdybym go mimo deszczu nie przeciągnął stałą trasą turystyczną spod Złotych Tarasów ulicą Chmielną, Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem na Plac Zamkowy i Rynek Starego Miasta, pod Pomnik Małego Żołnierza, ulicą Freta na Rynek Nowego Miasta (które nota bene obchodzi swoje 600-lecie), punkt widokowy na końcu ulicy Kościelnej, a potem ulicą Długą do pomnika Powstańców. Jacek twardy był, szedł szybko i dziarskim krokiem mimo siąpiącego deszczu i obładowania torbą z komputerem. I dużo opowiadał, a najbardziej o swojej małej córeczce Zuzi, która rośnie i rośnie! :)

Późnym wieczorem dotarł też do nas Patryk - prosto z Londynu w drodze na konferencję w Krakowie. Obaj - Jacek i Patryk - zatrzymali się u mnie na noc. Patryk pokazał nam m.in. film nagrany ponad 11 lat temu podczas naszej wyprawy na skautowe jamboree do Stanów Zjednoczonych. Ale śmiesznie wyglądaliśmy! :) A Jacek przypomniał jak Rafał wysłał nas podczas tamtejszego pobytu tutaj (przed odlotem do USA) z misją przeprowadzenia ankiety wśród tutejszych mieszkańców na temat naszego miasta. Padały tam na przykład pytania o zwierzęta trykające się na naszej ratuszowej wieży i inne podobne. Ale wtedy mieliśmy zajęcia! ;)

Patryk odjechał do Krakowa wczoraj rano, a z Jackiem mieliśmy jeszcze okazję wypić piwo wczoraj wieczorem. Teraz jest już pewnie w domu. I znowu w mieszkaniu jest cicho. Karaluchom się trochę nudzi...

oswojony

Przez pięć dni - od zeszłej środy do prawie samego końca niedzieli - spędzaliśmy czas z pracownikami firmy, którzy zjechali się z Szwecji, Danii, Czech, Węgier i Rumunii. Oprócz obowiązków zawodowych organizowaliśmy im czas wolny. Była okazja do zobaczenia kolejnych ciekawych miejsc w mieście. Oprócz stałych punktów programu, czyli zwiedzania starówki, trafiliśmy do knajp i lokali. Jednego dnia oglądaliśmy mecz w Championsie na parterze hotelu Mariott - podali m.in. talerze z górami gorących i pikantnych skrzydełek z kurczaka, bardzo dobrych. Innego dnia jedliśmy w Bazyliszku na Rynku Starego Miasta, całkiem smacznie i przyzwoicie, i pracuje tam bardzo ładna kelnerka ;) A potem, to już McDonald's i Sphinx, więc nic specjalnego, ale za to na każdą kieszeń. Poza jedzeniem trochę imprezowaliśmy - m.in. w klubie Enklawa (akurat był dzień tańczenia salsy). Graliśmy też w bilard i kręgle w centrum sportowym Galerii Mokotów. To chyba tam grałem w kręgle na początku mojego pobytu w mieście. Przy okazji odniosłem wrażenie, że wszystko dookoła jest mi coraz bardziej znajome i trafiam w miejsca, które wcześniej wydawały mi się kompletnie obce. Dziwnie się z tym czuję.

jesień

Pogoda zmieniła się bardzo szybko. Praktycznie już na dwa tygodnie przed kalendarzową jesienią. O szyby i parapety bębnią krople deszczu, wieje i jest zimno. Szaro się zrobiło. Dzisiaj wracając z pracy samochodem czułem się trochę jakbym jechał na cmentarze z okazji święta Wszystkich Świętych - na dworze był bezduszny chłód, a chmury wisiały nieprzyjazne, groźne i ciemne.

środa, 10 września 2008

Sidi Bou Said

Ostatnim punktem wycieczki do stolicy Tunezji było miasteczko Sidi Bou Said, z którego tarasów roztacza się piękny widok na morze. Miasteczko dba o swój wizerunek zezwalając na budowanie domów wyłącznie w tradycyjnych kolorach, tzn. o lśniąco białych ścianach oraz niebieskich bramach, drzwiach i oknach. Wszystko tworzy zgrabną, estetyczną całość pnąc się wokół krętych uliczek ponad spokojną Zatoką Tunisu. Zajrzeliśmy tu do słynnej miejscowej kawiarni, w której siedzi się na dywanach przy niziutkich stolikach i popija tradycyjną herbatę miętową z orzeszkami. Wakacyjna sielanka.

termy Antoniusza

Z Tunisu pojechaliśmy do Kartaginy i znajdujących się nad samym brzegiem morza term cesarza rzymskiego Antoniusza. Do dziś dnia pozostały z nich tylko spalone słońcem ruiny w kolorze piasku, ale kiedyś było to wyjątkowe miejsce. Cały kompleks składał się z dwóch kondygnacji. W niższej znajdowały się biblioteki i coś na kształt dzisiejszych kawiarni, klubów dyskusyjnych i sal konferencyjnych. Czyli coś dla ducha. Można było poczytać poezję i porozmawiać o ważnych dla Imperium - i nie tylko - sprawach. Polityka, filozofia, wielogodzinne ważkie dysputy... A piętro wyżej szatnie, sale gimnastyczne, łaźnie o różnych temperaturach pary, baseny z zimną wodą i wszystko co potrzebne dla zachowania w dobrej formie ciała. Taki starożytny klub odnowy biologicznej w bardzo ekskluzywnym wydaniu. Całość musiała być zachwycająca! I trochę szkoda, że dostępna tylko dla obywateli Rzymu, którzy nie musieli pracować, bo budowali swój dobrobyt na niewolniczej pracy podbitych ludów. Mimo olśniewającej wspaniałości antycznej architektury - lekki niesmak. Szkoda.

Tunis

Stolica Tunezji. Trafiliśmy tam z polską wycieczką. Przewodnikiem był mówiący świetnie po polsku Tunezyjczyk, który podczas podróży autokarem opowiedział nam bardzo wiele o swojej ojczyźnie. A zwiedziliśmy m.in. muzeum archeologiczne w dawnym pałacu królewskim, w którym zgromadzono szereg efektownych wykopalisk wiele mówiących o dawnych czasach w tym regionie. Widzieliśmy najstarszy w mieście meczet oraz przecisnęliśmy się przez zatłoczone, pełne natrętnych handlarzy uliczki mediny, czyli arabskiego starego miasta. Na straganach i w małych, ciasnych sklepikach dużo kolorowych rzeczy, ale wszystkie raczej tandetne - trudno znaleźć jakąś ładną pamiątkę. No i o wszystko trzeba się targować! Podobno nie można zapłacić więcej niż jedną piątą ceny wymienionej na początku handlowania, a doprowadzenie transakcji do końca trwa naprawdę długo. Sprawdziliśmy :) Mieszkańcy Tunezji posługują się językiem arabskim i francuskim, ale targują się równie dobrze po niemiecku, angielsku, rosyjsku i... Polsku. Jeden przekonywał nas nawet, że u niego "taniej niż w Biedronce!" ;) Ta konieczność targowania się o wszystko jest trochę denerwująca, ale niewątpliwie ma swój urok i u nas jest na tę skalę niespotykana.

W Tunisie zajrzeliśmy też do zeuropeizowanej części miasta z wyższymi kamienicami w zupełnie innym niż w medinie stylu.

wypoczynek

A jego tłem uroczy stary hotel w Hammamet otoczony wiecznie zielonym, bujnym, palmowym ogrodem, przez który biegnie wyłożona kamiennymi płytami alejka kończąca się bezpośrednio na szerokiej, rozgrzanej afrykańskim słońcem, piaszczystej plaży rozciągniętej na długości wielu kilmetrów tuż nad bezkresnym, ciepłym, wściekle niebieskim Morzem Śródziemnym. Ciągle ładna pogoda. Ciągle słońce. Ciągle ciepło. I brak telefonu z roamingiem. Wakacje w Tunezji! :) Wspaniały tydzień! Powrót - jutro miną od niego już dwa tygodnie - był ciężki... ;)