poniedziałek, 15 grudnia 2008

jest życie na tej planecie :)

Paręnaście minut temu nastąpiło wydarzenie. Przemówiliśmy do siebie z sąsiadami! Okazało się, że to są sympatycznie ludzie, mają swoje imiona - Magda i Adam, ich pies labrador wabi się Hera, a tak w ogóle, to nie jestem dla nich niewidzialny!!! Czyli wiedzą, że ja istnieję, a ich dzieci (synek ma na imię Antoś, a córeczka też jakoś) mówią mi "dzień dobry" pewnie nie przypadkiem. Przez chwilę cieszyłem się, że nawiązałem kontakt z miejscowymi. Potem jednak Magda powiedziała, że jej mąż - budowlaniec - pracował przy budowie stacji metra Plac Ł i l s o n a. To ją zdradziło! ;) Z dalszej rozmowy dowiedziałem się, że ona pochodzi z Kielc, a on z Mrągowa, czyli są przyjezdni, zupełnie tak jak ja. I wiecie co dalej? Zostałem zaproszony do nich w najbliższym czasie :) Ej no! Mam prawdziwych sąsiadów!!! :) Hurrraaa!!! :)))

czwartek, 11 grudnia 2008

słuchając o barykadach itd.

Znowu jestem po całym dniu w Łodzi. W sumie często tam jeżdżę. Tym razem jednak nie na Politechnikę, tylko na dłuższe spotkanie w jednej z pracowni projektowych konstrukcji budowlanych. Więc było trochę inaczej. Razem z kolegami z pracy zjedliśmy też obiad w pizzerii na rogu Piotrkowskiej i Mickiewicza, która serwuje pizzę ponoć najlepszą w Polsce, jak zapewnia kolega pochodzący z Łodzi :) Fakt, zacna była jak rzadko!

Teraz jestem już w mieszkaniu i włączyłem sobie do słuchania przedostatnią płytę zespołu Lao Che - tę o Powstaniu. Niesamowicie się jej słucha w tym mieście...

środa, 10 grudnia 2008

most

Mam ostatnio poważne problemy z komputerem, co bardzo mnie stresuje, bo ciągle coś tam rysuję po godzinach, a terminy zobowiązują. Dzięki informatykowi z pracy komputer jakoś w końcu zaskoczył, ale może to być tylko chwilowa poprawa. Zobaczymy co się będzie działo.

A zmieniając temat, to przejechałem się dziś swoim autem do stacji kontroli pojazdów w Nowym Dworze Mazowieckim. Z firmy jedzie się tam drogą ekspresową na Gdańsk, a potem odbija lekko w prawo w miejscowości, w której mieszkałem cały styczeń w hotelu. Kilka kilometów dalej trzeba przejechać przez most na rzece. I to jest obiekt, który warto zobaczyć! Piękna stalowa konstrukcja! W ciemnościach nie zabserwowałem dokładnie wielu szczegółów, ale chyba nitowana, zupełnie jak stary Most św. Rocha koło naszej Politechniki. Nawet jeśli nie nitowana, to i tak imponująca. Most składa się z kilku stalowych kratownic z górnymi pasami łukowymi (parabolicznymi?), jazda jest dołem. Te łuki tym bardziej upodabniają konstrukcję do św. Rocha. Całość konstrukcji stalowej pomalowana jest na niebiesko. Mam nadzieję obejrzeć go jeszcze kiedyś za dnia.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

taki mój mały protest

Czytałem ostatnio artykuł na portalu gazeta.pl o tym mieście i o tym jak można tu poznać przyjezdnego (a jest ich tu wuchta). I chociaż sam nie jestem tutejszy tutaj ;) to wiem już przynajmniej na pewno co to znaczy, gdy ktoś się umawia na spotkanie pod Hortexem koło MDMu i nie mówię też już Pola Mokotowskie, tylko Pole Mokotowskie, czyli tak jak się ta stacja metra prawidłowo nazywa. Ale Wilsona przez "w" wymawiać nie będę! ;)

minęły mikołajki

A teraz jest już po kolejnym, tym razem mikołajkowym weekendzie u Aldonki. W sobotę widzieliśmy się z Anią, Arkiem i Kasią, Ewą i Mariuszem, i z policjantem Grzesiem na lodach w MacDonald'sie. To znajomi Aldonki z tańców. W niedzielę natomiast z Mirą, Marcinem i ich dziećmi spacerowaliśmy w Parku Saskim przed pójściem do kościoła. Ciągle się z kimś widzimy :) Tylko, że te weekendy są tak strasznie krótkie i znowu siedzę sam w swoim przytulnym bądź co bądź, ale jednak pustym mieszkaniu na Bielanach. Dobrze, że mam spory zapas herbat w szafie. Dostałem je w prezencie od kuzyna Świstaka i jego narzeczonej, którzy spędzili weekend (ten śnieżny) w moim mieszkaniu, razem z dwoma jeszcze innymi osobami (też jakoś spokrewnionymi). Nigdy się nie spotkaliśmy (stąd moje problemy z opisaniem miłych gości), ale po powrocie od Aldonki znalazłem na stole wielkie pudło z cukierkami i cztery torebki smakowych herbat. Teraz umilają mi wieczór, który robi się zresztą coraz bardziej późny... Dopijam więc już swoją herbatę i kładę się spać, bo od rana rozpoczynam kolejny tydzień pracy. A gdzieś tam czuję w kościach, że znowu pogna mnie on gdzieś poza mój obecny kąt na ziemi ;)

"La Traviata"

Najciekawszym dla nas wydarzeniem zeszłego weekendu była "La Traviata" Giuseppe Verdiego wystawiana przez Teatr Muzyczny w hali "Globus". Mieliśmy z Aldonką naprawdę dobre miejsca (chyba tylko VIPy miały lepsze), więc widzieliśmy dokładnie wszystko co działo się na scenie. Na samej operze nie znam się za bardzo, ale muzyka mi się podobała. A temat przewodni zna na pewno każdy, nawet jeśli teraz myśli, że nie. Miło było się trochę ukulturalnić, bo tak naprawdę to ostatni raz byliśmy razem w teatrze chyba jeszcze kiedy mieszkałem na Wildzie. Za rzadko korzystamy z bliskości muzeów, tearów i opery. A tak często przecież mówimy, że dobrze jest mieszkać w mieście blisko tych wszystkich miejsc, ha!

niedziela, 7 grudnia 2008

zaśnieżyło

Weekend 21-23 listopada był pierwszym śnieżnym weekendem tej zimy (jesieni?). I nie było tak, że trochę poprószyło i na tym koniec, zupełnie nie tak. Domy, drzewa, ogródki, drogi, chodniki - wszystko było białe. I to białe jak należy, białe całkowicie, jak na święta, jak w "Sklepach cynamonowych". W dzień zrobiło się jaśniej, a wieczorem ciszej, piękniej i bardziej wyjątkowo. Do tego znowu spotkaliśmy się większą gromadą. Kiedy w sobotnie popołudnie dołączyła do nas Ewa wybraliśmy się wszyscy na lodowisko. Wprawdzie Ania i Waldek nie jeździli, ze względu na niestosowny strój (nie ostrzegliśmy ich wcześniej o pomyśle), ale wszyscy inni założyli łyżwy i odważnie wtargnęliśmy na lód. Potem, na lodzie, to już było różnie, ale na pewno widowiskowo :) Wymęczyliśmy się strasznie, a nagrodą było ciasto (murzynek a'la Świstak - ta dziewczyna jest prawdziwym geniuszem!) pachnące grzane wino i - dzięki świętującemu swoje zbliżające się poniedziałkowe urodziny Marcinowi - nastrojowa muzyka. Generalnie Eva Cassidy rules. Potem zrobił się wieczór i Groszki pojechali autem do Puław, a w niedzielny ranek razem z Aldonką, Dorotą i Marcinem odprowadziliśmy na dworzec kolejowy Anię Świstak. I zostały tylko wielkie płaty śniegu i mroźne, szczypiące w policzki powietrze. Naszczęście ja też mogłem jeszcze zostać na kilka godzin, aż do wieczora.

wpis skaczący trochę

Ciężko będzie nadrobić prawie miesięczne zaległości w pisaniu. I trudno, żeby ten wpis nazwać aktualnościami. Przeskoczę więc wszystko co działo się od 11go listopada, czyli weekend, który spędziliśmy z Aldonką na Bielanach i Żoliborzu, śpiąc codziennie baaardzo długo, gotując wielki garnek zupy pomidorowej, jedząc śniadania przez minimum dwie godziny i spacerując bez pośpiechu po mieście, przeskoczę przeprowadzone w następującym po tym weekendzie tygodniu trzydniowe szkolenie firmy Jakuba, przy okazji którego oprócz samego Jakuba, Ani, Damiana i Radka, widziałem się także z Świstakiem, Leszkiem, Ewelką i Zyndkiem, a poza tym odwiedziłem Brovarię (dawno chciałem tam zajrzeć), Mexicanę (która na zawsze będzie mi się kojarzyć ze spotkaniem całej paczki z Wiesią tuż przed jej wyjazdem do Londynu) i Muchos Potatos (gdzie zawsze jest pełno młodych, ładnych tańczących dziewczyn haha), przeskoczę poszkoleniową czwartkową jazdę samochodem z Świstakiem i jej odwiedziny w moim mieszkaniu, a potem piątkową jazdę do Aldonki i weekend spędzony razem z Świstakiem, Marcinem i Dorotą, a także Groszkami, którzy przyjechali z Siedlec... No dobrze, tu się jednak na moment zatrzymam i napiszę parę słów więcej.