niedziela, 29 listopada 2009

opowieści z Izraela

Wczoraj były Andrzejki. Z tej okazji wybraliśmy się małą gromadą do knajpy. Spotkaliśmy się w jednym z tutejszych tradycyjnych miejsc spotkań - przy Bramie Krakowskiej. Była przyjaciółka Aldonki i nasza świadek Ania, był Grzesiek policjant, byli Magda i Artur, też tancerze, i był w końcu Jasiek, o którym jeszcze za chwilę parę słów. Miejsc gdzie moglibyśmy pójść było mnóstwo, jak to w mieście studenckim. Wiele było jednak zajętych, a my nie mieliśmy rezerwacji. Wolne stoliki znaleźliśmy jednak i tak dość szybko, w miejscu o aromatycznej nazwie "Pieprz i wanilia" na ulicy Rybnej. Usiedliśmy i wreszcie mogliśmy się nagadać! Najlepsze opowieści miał właśnie Jasiek. Młody chłopak zwiedził już trochę świata i to przypadkiem jedną z jego najciekawszych części, a mianowice Izrael. Mieszkał tam nawet kilka lat. Usłyszeliśmy więc relację z pierwszej ręki o tym jak wygląda tam życie i realia. Jasiek był tam nawet raz podczas jednej z, jak to mówił, licznych wojen. Słuchaliśmy jego krótkich, rzeczowych historii z wielkim zaciekawieniem i, co tu ukrywać, prawie otwartymi ustami. Opowiadał o takich miejscach jak Wzgórza Golan, Strefa Gazy (którą bez ogródek opisywał jako getto), Zachodni Brzeg Jordanu, Jerozolima, Betlejem - o wszystkich miejscach nam znanych tylko z gazet i telewizji, i to z dość strasznej strony. Ale na tym nie koniec, Jasiek zwiedział znacznie więcej. Miał okazję być w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, które zaskakiwały go na każdym kroku swoim bogactwem i wielkimi paradoksami. Ostatnio podróżował do Portugalii, także przez kilka tygodni. Był też w południowej Hiszpanii (w Andaluzji), zwiedzał Grenadę i Kordobę. Wow! Strasznie ciekawy gość z tego Jaśka, a przy okazji niezwykle bystry, inteligentny, skromny i sympatyczny. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy, a wtedy z pewnością spróbuję go naciągnąć na nowe opowieści.

Wieczór andrzejkowy zakończyliśmy w zupełnie nowej na starówce kawiarni "Hiszpańska tancerka" założonej chyba przez właścicielkę pobliskiej knajpy żydowskiej "Mandragora". W "Mandragorze" byliśmy z Aldonką już dwa razy i knajpę tę polecamy bez żadnych zastrzeżeń. "Hiszpańska tancerka" dopiero rozpoczyna działalność i jeszcze czuć w niej nowość. Ale życzymy jej powodzenia, z pewnością z czasem zrobi się tam bardziej nastrojowo. Kawę mają dobrą.

malownicza panorama

Dawno nie było takiego pięknego dnia jaki nastał dzisiaj od samego rana! Wspaniale było wstać rano i przejechać się samochodem do miasta. Podrzuciłem Aldonkę do siedziby lokalnego radia, żeby mogła pomagać dzieciom przetwać zimę (taka zorganizowana akcja wolontariacka), a teraz jestem już w domu przed komputerem. Wracając nadłożyłem trochę drogi między innymi po to, żeby rzucić okiem na pięknie prezentującą się za Placem Zamkowym panoramę miasta. Widok jest fascynujący! Dlatego właśnie jadąc Aleją Solidarności zawsze patrzę w lewo na starówkę, bo po prawej stronie jest nieładne targowisko i zapuszczony dworzec autobusowy, które ewidentnie szpecą najstarszą chyba historycznie dzielnicę miasta o sympatycznej nazwie Czwartek. Ale o Czwartku kiedy indziej. Dzisiaj cieszyłem oczy malowniczym widokiem porastających lessowe wzgórza budynków o spadzistych dachach i wystających kominach. Normalnie Italia!!! Taki widok napełnia optymizmem na cały tydzień! Aż trudno uwierzyć, że bywa w tej okolicy niebezpiecznie, o czym kiedyś opowiadała mi Aldonka, a potem jeszcze wiele innych osób. Chociaż Waldek opowiadał kiedyś, że paręnaście lat temu było znacznie, znacznie gorzej. Tak więc idzie ku lepszemu!

czwartek, 26 listopada 2009

zapomniane dzieła sztuki

Poznałem także pewnego młodego archeologa, Krzysztofa. W zasadzie jest to wszechstronnie wykształcony facet, trochę inżynier konstruktor, trochę informatyk, trochę historyk sztuki, trochę archeolog, a najwięcej to po prostu pasjonat zabytków tego miasta. Człowiek renesansu. Taki ktoś w rodzaju detektywa sztuki, taki Pan Samochodzik XXI wieku, tylko bez amfibii. Może uda mi się z nim jeszcze parę razy porozmawiać, to na pewno dowiem się czegoś ciekawego. Podczas ostatniego spotkania pokazał mi na przykład zdjęcia zrobione wewnątrz jednego z budynków starego miasta, chyba w okolicy ulicy Bernardyńskiej (może był to browar). Trafił tam zupełnie przypadkowo przy okazji jakiegoś zlecenia (związanego z nie mam pojęcia którą profesją) i odkrył pomieszczenie z często tu chyba spotykanym sklepieniem kolebkowym, w którego ośmiu lunetach znajdowało się osiem obrazów. Kilka z nich, chyba dokładnie cztery, przedstawiały panoramę miasta, a pozostałe panoramy miasteczek okolicznych (był wśród nich Chełm). To zupełnie nie znane, nigdzie chyba nie wymieniane dzieła sztuki! Widoczne na zdjęciach zabytkowe malowidła zastawione były jakimiś półkami z książkami i segregatorami. Coś niesamowitego!

Krzysztof opowiadał też, że któregoś dnia zawędrował do pewnego mieszkania w kamienicy przerobionej ze starego kościoła i dowiedział się, że jego lokatorzy mają na poddaszu aniołki. Podrążył temat, dotarł na strych i okazało się, że rzeczywiście! Na ścianach kolejne zabytkowe malowidła. A w aniołki - ciach! - gwoździe i haki. A między nimi sznurek. Aniołki patrzą teraz na suszące się pranie. Ot, proza życia :)

historia niebieskiej kamienicy

Rynek, czyli miejsce gdzie stoi Trybunał Koronny, otoczony jest kamienicami. O nich właśnie opowiadał nam w niedzielę tata Aldonki. Na tej samej pierzei, w której widnieje elewacja kamienicy z dawnym mieszkaniem taty, znajduje się też jedna z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejsza z tutejszych kamienic. Pokryta jest intensywnie niebieskim tynkiem, a dodatkowo zdobią ją liczne białe rzeźby. Tata opowiadał, że już kiedyś, za jego młodości, było tu przedszkole. Ostatnio zupełnie przypadkiem poznałem kogoś, kto pracował przy odnawianiu tej kamienicy i właśnie tych rzeźb. Od niego wiem, że jest ona prywatną własnością pewnego starszego (no w każdym razie starszego ode mnie) pana mieszkającego w mieście opuszczonym przeze mnie już prawie dwa miesiące temu. Otóż ten właśnie pan za punkt honoru postawił sobie odnowienie swojej kamienicy i to z szlachetnym założeniem, że przedszkole w niej pozostanie, nie miał bowiem zamiaru zarabiać niebotycznych kwot na czynszu, który byłby logiczną konsekwencją przeznaczenia majątku na renowację zabytku. Remont zabytkowego obiektu to bowiem kwota tak pokaźna, że bez sensu ją wymieniać - dla zwykłego śmiertelnika jest niewyobrażalna. Podobno właściciel kamienicy starał się o dotację na odnowienie samej tylko elewacji przez kilkanaście lat! W końcu przy pomocy starannie napisanego i udokumentowanego wniosku udało się, a efekt można oglądać co dzień. I jest na co popatrzeć! A przedszkole rzeczywiście jest tam cały czas, Aldonka mi powiedziała.

niedziela, 22 listopada 2009

starówka rodzinnie

Byliśmy dziś, we dwoje z Aldonką i nasi lubelscy rodzice, na spacerze na Starym Mieście. Marcin z Dorotą zaprosili nas z okazji zbliżających się urodzin mojego szwagra. Całą szóstką oglądaliśmy pięknie odnowione kamienice jednej z najpiękniejszych polskich starówek, a tata opowiadał o dawnych mieszkańcach Starego Miasta, bo spędził tu młodość i miał o czym opowiadać. Dowiedzieliśmy się kto gdzie mieszkał i jakie cuda wyprawiał sąsiad chodzący po gzymsie na drugim piętrze ku uciesze zgromadzonej na dole gawiedzi. Tata przypominał sobie również co się z kim stało, kto zniknął bez śladu, a kto wyjechał za chlebem do Ameryki. Z mamą podziwialiśmy różne rozwiązania detali, zwłaszcza bram z licznie zachowanymi sklepieniami kolebkowymi (przepiękna brama wejściowa do ambasady, czy też konsulatu niemieckiego) oraz podwórek, a na nich galeryjek ze starannie wykonanymi drewnianymi balustradami i daszkami. Mamie podobał się też Plac po Farze z pozostałościami fundamentów i ustawioną makietą dawnego kościoła farnego. Trasę wycieczki opracował Marcin i nie wiem, czy sam wie ile z okazji swoich urodzin sprawił nam radości! Na sam koniec zaprosił nas jeszcze do czeskiej knajpy na grzany miód, pyszną kawę i słodką czekoladę. Rozmawialiśmy o tym i o owamtym, i było super! Wspaniałe popołudnie!!! :)

jeszcze o barwach autobusów

Nowe autobusy są już malowane na kolory nawiązujące do loga miasta. Dużo tam białego, trochę zielonego i jeszcze trochę czerwonego. Do tego napis: "Miasto inspiracji" pisane charakterystyczną delikatną czcionką. Początkowo to hasło do mnie nie trafiało, ale im dłużej tu mieszkam, tym bardziej rozumiem o co chodziło autorom. Hasło ma pomóc stać się miastu Eoropejską Stolicą Kultury 2016.

sobota, 21 listopada 2009

kwadrans lektury

Przy okazji codziennych wojaży autobusowych wróciłem także do jednej ze swoich największych przyjemności, a mianowicie do czytania. Conajmniej dwa razy po kwadransie dziennie zanurzam się w lekturze książek przeróżnych. Eksploruję biblioteczkę rodziców Aldonki, bo swojej jeszcze nie sprowadziłem. Zresztą w tej mojej nie zostało wiele nie przeczytanych przeze mnie książek, chociaż parę interesujących by się pewnie znalazło. A może czas na jakąś nowość? Muszę w najbliższym czasie odezwać się do Jędrzeja, albo Agaty, to podrzucą mi jakiś ciekawy tytuł do połknięcia. A wtedy przyjdzie czas zajrzeć do Empiku, albo innej księgarni.

wtorek, 17 listopada 2009

komunikacja

Mniej więcej od początku miesiąca jeżdżę lokalną komunikacją miejską. W taborze widziałem niestety dużo starych Jelczów, ale ucieszyło moje oczy także kilka nowszych Solarisów i najnowszy nabytek - kolejne nowe autobusy marki Mercedes. Pojazdy pomalowane są przeważnie na czerwono-żółto, co trochę przypomina mi autobusy z rodzinnego miasta. Oprócz autobusów jeżdżą po mieście... Trolejbusy! :) Nie wiem, czy wspominałem o tym wcześniej, jeśli nie to teraz nadrabiam, bo to godna zaznaczenia ciekawostka. Szkoda tylko, że nie ma tutaj tramwajów. Na pewno pomogłyby rozładować ruch, bo jestem przekonany, że wielu ludzi przesiadłoby się na nie zamiast tkwić w korkach jadąc autobusami albo trolejbusami.

Kupiłem sobie bilet elektroniczny. I to na trzy miesiące z góry! :) Jest bardzo ładny, dużo ładniejszy niż komkarta, której używałem parę lat temu (a może teraz wygląda już ona trochę ładniej?). Na obecnej karcie biletu elektronicznego widzę ulicę Grodzką sfotografowaną wieczorową porą, kiedy oświetlona zawieszonymi na elewacjach starych kamienic latarniami wygląda niezwykle nastrojowo. I jeżdżę tak sobie z tym nowym biletem, tylko nie kontrolowali mnie jeszcze ani razu. Może muszę się przerzucić na jakąś bardziej uczęszczaną trasę?

niedziela, 15 listopada 2009

wracam do pisania!

Po urlopie (wspaniała podróż poślubna, w czasie której rozkoszowaliśmy się urokami przepięknej Zakynthos) zostały mi jeszcze tylko nieco ponad dwa tygodnie pracy, a potem stałem się wolny jak ptak! Po raz kolejny wypakowałem samochód po sam dach i ruszyłem w ostatnią taką podróż na wschód. Minąłem Wisłę opuszczając pnące się w niebo szklane wieżowce, żurawie nad budowanym stadionem, zostawiając rozrywki i wygody wielkiego miasta, zabierając trochę wspomnień i dobrych słów od garstki współpracowników i nieocenionych sąsiadów, i jeszcze przed zmierzchem tego samego dnia, ostatniego dnia września dotarłem do domu rodziców Aldony.

Dzisiaj siedzę sobie wygodnie przed starym poczciwym komputerem podróżującym ze mną cały ten czas i postanowiłem wrócić do prowadzenia krótkich zapisków. Odezwę się wkrótce! Przecież muszę trochę opisać najbliższą okolicę, bo to teraz moja okolica :)

postanowienie noworoczne

Postanowienie noworoczne numer jeden, powzięte jeszcze w czasie zabawy na Placu Wolności, brzmiało: W ciągu roku 2009 opuścić wielkie miasto i zamieszkać razem z Aldoną w spokojnej okolicy. Zwłaszcza po ślubie (6 czerwca) zaczęło nam się do tego spieszyć, no bo co to w końcu, żeby tak dojeżdżać tylko na weekend do żony, a cały tydzień w samotności spędzać. Nic więc w tym chyba dziwnego, że w pierwszy dzień urlopu, w czwartek 27 sierpnia rano pojechałem jeszcze na chwilę do pracy złożyć wypowiedzenie. Parę godzin później przyjechała Aldona, zrobiliśmy wspólne zakupy, spakowaliśmy się, zdrzemnęliśmy kapkę i pojechaliśmy nocnymi autobusami na lotnisko. W piątkowy bardzo wczesny poranek lecieliśmy już na grecką wyspę Zakynthos, a zanim zbliżyła się pora śniadaniowa leżeliśmy na rozgrzanej słońcem plaży spoglądając na nieprawdopodobny lazur Morza Jońskiego. Nie żebyśmy przylecieli tam zamieszkać ;) ale odpocząć trochę jak najbardziej.