czwartek, 27 maja 2010

dookoła powódź, a ja kaszlę i kaszlę...

Żywioł pustoszy kraj: Kraków i Wrocław podtopione, wiele innych mniejszych miast i wsi też, gmina Wilków na zachodniej rubieży naszego województwa zalana po same kominy w ponad 90 procentach, a tym samym oprócz domów i zabudowań gospodarczych zniszczona 1/3 krajowej uprawy chmielu, rolnicy patrzą na zatopione pola i liczą straty. Teraz przybiera fala na Warcie i słyszałem w Trójce, że Śródka przygotowuje się do obrony przed wodą. Tak więc powódź szaleje...

A ja dzisiaj rano mknąłem suchymi, bepiecznymi, miejskimi pagórkami do przychodni. Męczy mnie ostatnio jakiś dziwny kaszel, co zmusiło mnie do zapisania się w końcu do jednej z przychodni - to jedna z niewielu formalności, których jeszcze nie dopełniłem po przeprowadzce. Aldona poleciła mi jedną z przychodni na ulicy Weteranów, to taka ulica równoległa do Alei Racławickich, więc w sumie całkiem blisko centrum. No i się zapisałem. Kolejki w zasadzie nie było i pani doktor przyjęła mnie szybko i bardzo miło. Normalnie człowiek od razu chce być zdrowy :)

poniedziałek, 24 maja 2010

jest ciepło

Wczoraj zaraz po kościele i spacerze po Krakowskim Przedmieściu trafiliśmy niespodziewanie nad Zalew Zemborzycki. Tym razem nie rowerami z Marcinem i Dorotą, tylko samochodem z Dagmarą i Jarkiem, którzy porwali nas korzystając z pięknego niedzielnego popołudnia. Słońce prażyło mocno grzejąc przyjemnie, zupełnie jakby lato to już było, a nie wiosna jeszcze. Zachęciło to całe rodziny do wyjścia z domu i spędzenia czasu nad wodą. Pojawiły się wózki z dziećmi, rolkarze, rowerzyści i domowe zwierzaki. Ktoś śpiewał na scenie stare przeboje polskiego rocka, wypełniły się nadbrzeżne knajpki serwujące hamburgery, hotdogi, gyrosy, frytki no i oczywiście ryby. Ludzie obsiedli drewniane ławki i zielone trawniki, całymi grupami spacerowali po betonowych pomostach, pływali na rowerach wodnych, na tafli zalewu zabieliły się żagle jachtów. Generalnie zapanowała atmosfera wypoczynku niczym podczas wakacji w kurorcie wśród mieszczuchów, którzy wyrwali się z betonu do lasu i wód. Wytęsknili się ludzie ciepła, oj wytęsknili.

środa, 19 maja 2010

Paris, Paris! :)

Aldonka korzystając z tego, że od początku maja aż do dzisiaj byłem w domu nieobecny duchem, bo zagłębiłem się w pracy zajmującej mi czas co dzień od wczesnego rana do późnego wieczoru, więc szczerze mówiąc żadnego pożytku ze mnie w domu nie było (czasami tak się zdarza), wybrała się na kilka dni do Francji. Zwiedziła Paryż (ten z Luwrem, wieżą Eiffela i katedrą Notre Dame) i kilka pięknych zamków nad Loarą. Brzmi nieźle, co? Ale niech Was to nie zwiedzie. Wiecie co oni - Ci Francuzi - tam jedzą? Pewnie się domyślacie, ale Aldonka zrobiła zdjęcie na dowód, że to nie czcze gadanie tylko, ale najprawdziwsza prawda! :)
I ona też to jadła, i mówi, że dobre. A poza tym podobno we Fracji jest pięknie! Ja tam w to wierzę, bo żona wróciła stamtąd wiosenna, radosna i pełna energii, a do tego śliczna jak najprawdziwsza paryżanka. No a poza tym przywiozła mi czekoladek z Belgii i muszę powiedzieć, że były niezłe - na pewno sto razy lepsze od tych ślimaków! ;)

uknuta sprytnie niespodzianka :)

Teraz mała retrospekcja.

W przedostatni dzień kwietnia, a był to czwartek, wybraliśmy się z krótką wizytą do Marcina i Doroty. Witamy się w drzwiach, jak zwykle, Marcin pokazuje nam dywanik w ładny wzór, który chcieliśmy kiedyś obejrzeć, Dorota naturalnym ruchem zaprasza nas głębiej do mieszkania, więc w końcu stajemy z Aldonką przed kuchnią (to przecież serce domu), patrzymy, a tu przy oknie koło lodówki siedzi sobie na taborecie Leszek, a na jego kolanach Ewelina! Zaniemówiliśmy na moment, zamrugaliśmy oczami z niedowierzaniem, a potem zaczęliśmy się śmiać jak nie wiem co! Dorota i Marcin też, bo bez dwóch zdań niespodzianka im się udała! :) A Leszek - ten nicpoń - z zimną krwią pstrykał zdjęcie za zdjęciem jak nam się tak buzie śmieją i nie zamykają! Witaliśmy się chyba z kilkanaście minut, potem gadaliśmy, schrupaliśmy to i owo, i znowu zaczynaliśmy się witać, a potem naradziliśmy się i pojechaliśmy całą szóstką złożyć życzenia urodzinowe Ani, bo miała je właśnie tego dnia, i się ucieszyła, a jeszcze później podjechaliśmy na Plac Zamkowy i ruszyliśmy na spacer po starówce, a wtedy Leszek powiedział, że to już dzisiaj jego i Eweliny trzecia starówka, bo rano byli w Krakowie, po południu zatrzymali się na chwil kilka w Sandomierzu, no a teraz są tutaj. Czyli spędzali urlop w najpiękniejszych zakątkach Polski, bo wcześniej, przed Krakowem byli jeszcze w kilku miejscach na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i w samej Częstochowie. Ewelina pokazywała nam potem w sobotę zdjęcia, jakie robiła podczas tej wycieczki i były fajne, a do tego mogłem sobie obejrzeć miejsca, które czternaście lat temu odwiedzałem jako harcerz z Leszkiem i potem raz jeszcze - dziewięć lat temu. Ech normalnie był to wieczór pełen wrażeń, a najfajniejsze było to, że Leszek i Ewelina zostali jeszcze na noc i cały następny dzień, i jeszcze mogliśmy się zobaczyć w sobotnie przedpołudnie! W piątek podjechałem do Marcina, żeby z nim i Leszkiem trochę podziałać przed komputerami, z różnymi, różnie z budownictwem powiązanymi sprawami, a sobotnim rankiem odwiozłem Aldonkę na autobus, bo jechała przecież do Paryża, a potem jeszcze trochę pogawędziłem z Leszkiem i Eweliną. I tak to spotkać się mogliśmy prędzej niż nam się wydawało to prawdopodobne i oby tak się działo częściej! :)

idzie fala

Jakoś tak przeleciały te ostatnie trzy tygodnie bez żadnego wpisu na blogu, a przecież nie oznacza to, że nic się w tym czasie nie wydarzyło. Owszem, znalazłoby się parę notek do wpisania, ale roboty było tyle, że nie starczało czasu nawet na te kilka minut luzu w sieci. Od jutra też będzie huk pracy, ale dziś piszę!

Jaka pogoda za oknem każdy widzi, a do tego pewnie słyszał w radiu, albo oglądał w telewizji wiadomości o fali powodziowej na południu kraju. Spieszę donieść, że chociaż Wieprz jest również kapryśną rzeką, a podobno Bystrzyca wylała kiedyś w okolicach Gali, to jakoś w naszym regionie się upiekło póki co. Tylko, że ciągle pada. Do tego zachodnia granica naszego województwa biegnie na dość sporym fragmencie wzdłuż Wisły, a to właśnie nadwiślańskie gminy są najbardziej narażone na żywioł. I chociaż stolicy województwa nic chyba nie grozi, to na obszarze całego regionu może nie być tak kolorowo...