sobota, 30 października 2010

Teatr Osterwy

Dziś rano, zaraz po przyjeździe z giełdy kwiatowej na Elizówce udałem się do centrum po rysunki, które wysłałem wczoraj do plotowania. Idąc z ulicy Bernardyńskiej w Narutowicza mijałem jeden z ładniej odnowionych budynków - siedzibę Teatru im. Juliusza Osterwy. Aż wstyd powiedzieć, ale jeszcze tam nie byliśmy na żadnej sztuce. Jest to tym bardziej przerażające, że nie dalej jak dwa tygodnie temu chciało nam się jechać 180 kilometrów w jedną stronę na kocert do Teatru Roma! Koniecznie musimy się poprawić i odwiedzić lokalny teatr w jakiś jesienny wieczór...

środa, 27 października 2010

druga młodość "blaszaka"

Aldona pokazała mi kiedyś stojący nieopodal naszej ulicy blok. Podobno kiedyś mówiono na niego "blaszak", bo miał elewacje kryte blachą falistą, słowem wyglądał bardziej jak barak niż budynek mieszkalny. Szacunku na pewno nie wzbudzał. Tymczasem dzięki modnej w ostatnich latach termomodernizacji budynek prezentuje się teraz odmieniony, ma kolorowy tynk na ścianach i dobudowane ścianki i daszki przy wejściach na klatkę schodową, a obok stoją drewniane ławki. Wygląda całkiem estetycznie, a nawet powiedziałbym, że ładnie. Jak widać trochę kolorowej farby i małe, pozornie niepotrzebne detale architektoniczne potrafią dodać uroku nawet takim kanciastym bryłom, o których nie można powiedzieć nic więcej poza tym, że mają ściany, okna i drzwi. Szkoda tylko, że ten budujący obrazek uzupełniają leżące na nieprzystrzyżonym i wydeptanym trawniku śmieci...

wtorek, 26 października 2010

Alliance Française - poprawnie

Alliance Française. Stąd właśnie ten "aljans" i parkowanie "za aljansem". Żona mi powiedziała ;) Więc dla porządku piszę. W jednym ze skrzydeł budynku na zdjęciu w poprzednim poście (dokładnie po prawej stronie) jest tam po prostu szkoła francuskiego, albo wydział francuskojęzyczny - w każdym razie ma miejsce jakaś forma przekazywania wiedzy na temat języka francuskiego dla studentów UMCSu. Odtąd będę parkował bardziej świadomie ;)

parkowanie "za aljansem"

Spacer, o którym pisałem w ostatnim poście rozpoczynał się dokładnie koło baobabu na Placu Litewskim. Ten baobab, to tak naprawdę topola, ale wszyscy umawiają się "pod baobabem", a jak mawiał Goebbels: "mów, mów, aż uwierzą" - czy jakoś tak. Spod baobabu widać fontannę, a za nią po lewej stronie spory budynek. To jest chyba pałac zbudowany przez Rosjan w połowie XIX wieku. Piszę o nim, bo często gdy umawiamy się z Aldoną na mieście, to pada między nami sformułowanie "zaparkować za aljansem". Ten "aljans" to napisałem bardzo fonetycznie, bo nie mam pojęcia z jakiego to języka ma być, czy angielskiego, czy francuskiego i w sumie ciągle zapominam co to oznacza konkretnie tu w tym miejscu, w tym przypadku. Ale "parkować za aljansem" jest dla mnie jasne. To znaczy zaparkować na ulicy znajdującej się po drugiej stronie pałacu - na ulicy Radziwiłłowskiej. To jedno z ostatnich miejsc w centrum, na którym można zaparkować za darmo. Ostatnio wprowadzono opłaty za parkowanie w Plazie, więc o ile znalezienie wolnego miejsca do tej pory graniczyło z cudem, o tyle teraz jest jeszcze trudniejsze. Konia z rzędem temu, kto skutecznie rozwiąże problemy komunikacyjne starych miast!

spacer retrokryminalny

W sobotę okazało się, że myliliśmy się co do pogody. Po tym ostatnim, sandomierskim, nastąpił kolejny, słoneczny, złotojesienny weekend. Wymarzony do spacerów. Po piątkowo-sobotniej nocy spędzonej na jedzeniu i oglądaniu filmów (i na jedzeniu!) u Iwony i Marka, wybraliśmy się zatem całą piątką na stare miasto. Z kulturalnej strony internetowej miasta ściągnęliśmy plik mp3 z nagranym głosem przewodnika - Marcina Wrońskiego, autora kryminałów o komisarzu Maciejewskim, których akcja rozgrywa się właśnie tutaj, tyle że w latach 20tych, 30tych ubiegłego stulecia. Czyli w dwudziestoleciu międzywojennym. To była fantastyczna podróż w czasie! Wroński prowadząc nas kolejnymi ulicami z humorem opowiadał o tym jak wyglądało kiedyś codzienne życie w ówczesnym - jakby nie patrzeć - środku Polski, z naciskiem na przeróżne kryminalne ciekawostki. Oboje z Aldoną polecamy! Wprawdzie spacer był zorganizowaną akcją i wraz z nami o godzinie 14tej swoje odtwarzacze empetrójek i telefony uruchomiło wiele innych osób (świetny widok - ludzie ze słuchawkami na uszach idący i patrzący się w tę samą stronę), ale na wędrówkę można się równie dobrze wybrać każdego innego dnia, o dowolnej porze.

Po spacerze mieliśmy dobry apetyt, więc znowu spotkaliśmy się u Iwony i Marka, żeby coś zjeść, zagrać w karty, coś zjeść, zagrać w kości i coś zjeść :) To był dobry weekend!

piątek, 22 października 2010

industrial w budownictwie - tak jak lubię :)

O tym, że Bronowice to stara dzielnica fabryczna już pisałem. O halach na Wrońskiej też. No to dzisiaj kilka słów o ulicy Wolskiej. Otóż w narożniku utworzonym przez ulicę Wolską i ulicę 1 Maja znajduje się kilka budynków pofabrycznych. Jakie zakłady tam kiedyś były - nie wiem. Zauważyłem tylko, że niektóre zabudowania są zabytkowe - z samego początku ubiegłego stulecia. Na jednym widniała liczba 1909 oznaczająca zapewne rok wybudowania. A teraz najlepsze: Budynki są powoli, ale konsekwentnie odnawiane. I nadają okolicy naprawdę interesujący industrialny wygląd.
Loftów na modłę łódzką jeszcze tu nie ma, ale kto wie co będzie w przyszłości? Póki co w jednym z efektownie odnowionych budynków pofabrycznych znajduje się Galeria Wolska - ze sporym parkingiem od strony ulicy Wolskiej. Z tego parkingu mała furtka prowadzi między gęstsze zabudowania przemysłowe, z których podoba mi się zwłaszcza jeden obiekt - ten na zdjęciu poniżej - z czerwonej cegły i nową stolarką okienną.
Tuż obok rusztowania zasłaniają kolejny, właśnie odnawiany budynek pofabryczny. Bardzo lubię zaglądać w tę okolicę, wygląda tam po prostu świetnie! I są widoki na to, że będzie jeszcze lepiej!

wtorek, 19 października 2010

lotnisko

Wojewoda Genowefa Tokarska podpisała wczoraj decyzję (z rygorem natychmiastowej wykonalności) o budowie lotniska w Świdniku. To znaczy, że już można budować i inwestycja rozpocznie się na dobre. Złośliwi mówią, że jeśli rozpocznie się tak jak inne głośne inwestycje w regionie, to można śmiało oczekiwać oddania obiektu gdzieś w okolicach roku 2030, ale miejmy nadzieję, że tak nie będzie i na wakacje za granicę polecimy już w roku 2012.

Świdnik to jedna z dwóch rozpatrywanych poważnie lokalizacji budowy lotniska w województwie. Tam juz po prostu kiedyś było lotnisko, tyle, że trawiaste. Inną lokalizacją była położona nieco dalej od stolicy regionu Niedźwiada. Tajemnicą Poliszynela jest fakt, że wielu wpływowych ludzi wiedziało o tym odpowiednio wcześniej i zakupiło działki w tej okolicy, a potem lobbowało na rzecz Niedźwiady właśnie. Aby korzystnie sprzedać ziemię. I tu należy upatrywać tak długiego przeciągania decyzji o budowie lotniska. No chyba, że ktoś jest niepoprawnym idealistą i upiera się, że to jednak susły perełkowane i obawa przed zniszczeniem ich siedlisk były słusznym (tu można by się zgodzić) i jedynym (ha!) powodem do protestów.

W każdym razie zaczynają budować lotnisko. Wizualizacje z projektu widziałem już dawno, kiedyś natkneliśmy się z Aldoną na wystawione na placu przed ratuszem kolorowe plansze z różnymi projektami konkursowymi, także z tym zwycięskim. Lotnisko wyglądało na bardzo nowoczesne.

A co do susłów, to spokojnie - przesunięto trochę pas startowy i po sprawie. Będą mogły spać dalej. Jak to susły :)

piątek, 15 października 2010

nowy budynek na Zana

O dzielnicy biznesowej miasta pisałem już kiedyś kilka słów, przy innej okazji. W okolicy budynku sądu, pałaców ZUSowskich, nowoczesnych apartamentowców i banków na Zana powstał kolejny, nowy biurowiec. Zielenią szklanej elewacji przypomina nieco PFC i Andersia Tower przy Starym Browarze.

Będąc niedawno w okolicy zrobiłem zdjęcie nowego budynku. Na pierwszym planie widać też linie wysokiego napięcia napędzające podążające tą trasą trolejbusy.

czwartek, 14 października 2010

krótka lista

Wczoraj ogłoszono tzw. krótkie listy miast kandydujących do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury w Polsce i Hiszpanii. W Hiszpani na liście znalazły się Burgos, Segovia, Cordoba, Las Palmas de Grand Canaria, Donostia - San Sebastian i Saragossa, czyli sześć miast. W Polsce z wszystkich jedenastu kandydujących miast do wpisania na krótką listę wybrano tylko pięć. Są to Gdańsk (dawno tam nie byłem, strasznie zaniedbałem w podróżach północ kraju), Katowice (po audycji w Trójce jeden z moich faworytów), Wrocław, nasza droga każdemu polskiemu sercu nadwiślańska stolica no i... Kozi Gród! Trolejbusowe miasto nad Bystrzycą! Piękny sukces! No a teraz trzeba się mocno spiąć na następne kilka miesięcy rozwoju, krzewienia kultury i sportowej rywalizacji. Trzymajcie kciuki!

wtorek, 12 października 2010

Sandomierz po raz kolejny

A obiad po zwiedzeniu zamku Krzyżtopór zjedliśmy w pobliskim Sandomierzu, do którego jak zwykle przybyliśmy z wielką przyjemnością. Tym razem pogoda była znacznie lepsza niż ostatnim razem, gdy byliśmy tu ze Świstakiem, Dorotą i Marcinem, a do tego trafiliśmy na kolorowy, gwarny jarmark zorganizowany na samym, tak dobrze nam znanym ukośnym rynku wokół gotyckiego ratusza. Udał nam się wyjazd! :)
W nadwiślańskiej, niższej części Sandomierza natrafiliśmy na remont mostu i mieliśmy okazję widzieć jak miasto do tej pory usuwa skutki wiosennej i letniej powodzi. Ludzie! Przyjeżdżajcie zwiedzać Sandomierz! Tu naprawdę potrzeba, żeby przybywali turyści. Miasto potrzebuje pieniędzy, a widać, że ich nie marnuje!

jeszcze jedna Biała Dama

Czuliśmy w kościach, że to może być ostatni taki piękny, złotojesienny weekend w tym roku, dlatego wraz z Dagmarą i Jarkiem zrzuciliśmy się na benzynę, i w niedzielę rano wyjechaliśmy w malownicze rejony pobliskiego województwa świętokrzyskiego. Żadne z naszej czwórki nie widziało jeszcze słynnego na całą Polskę zamku Krzyżtopór i postanowiliśmy to nadrobić. Warto było! Dzień był po prostu wspaniały! Cały czas świeciło słońce, a na niebie nie było prawie żadnej chmury! Zamek też spełnił nasze oczekiwania - na zwiedzaniu jego rozlicznych zakamarków spędziliśmy ładnych kilka godzin. Ruiny zamku mają kilka pięter, przestronne sale, niezliczoną ilość okien, głębokie podziemia, kilka wież i baszt. Z przyjemnością wyobrażaliśmy sobie jak musiał wyglądać w latach swojej świetności, przed potopem szwedzkim, kiedy był najpiękniejszym pałacem w Europie, w którym nawet konie w stajniach jadły z marmurowych żłobów przeglądając swe grzywy w kryształowych lustrach. Podobno sufit w komnacie przy sali balowej był dnem wielkiego akwarium! Dopóki nie powstał Wersal nie wybudowano na naszym kontynencie nic równie wspaniałego. Polscy magnaci, to mieli kiedyś rozmach, nie ma co mówić. Szkoda, że pałac cieszył się swoją chwałą raptem 11 lat, a potem był niszczony, palony, rabowany i nic oprócz malowniczych ruin i bajecznych legend z niego nie zostało.



Jedną z takich legend jest ta o Białej Damie, która będąc nieszczęśliwie zakochaną w młodości stała się wyjątkowo wredną osobą. Miała ona małego pieska i ubzdurała sobie, że rozpoznaje on złych ludzi. Gdy tylko psina zaszczekała na kogoś, kto przybył do zamku, natychmiast jej okrótna właścicielka skazywała go na śmierć w mękach i torturach. Działo się tak do czasu gdy do pałacu przybył człowiek, który zabił jędzę zanim na szczeknięcie psa przybyła zamkowa służba. Ale zła dama nadal nawiedza ruiny w towarzystwie swojego pieska i takie spotkanie z nimi jest podobno bardzo złą wróżbą. My na szczęście nie spotkaliśmy Białej Damy, a jedynie podobnie jak nie tak dawno temu w Kórniku, ubraną na biało pannę młodą, która wraz z mężem przybyła do zamku na ślubną sesję fotograficzną :)

piątek, 8 października 2010

Globus

A teraz odskocznia od urlopu. Post jak najbardziej aktualny. Dzisiejszy mroźny poranek urozmaiciła mi wizyta w okolicy hali sportowej "Globus". Stolica Wielkopolski ma swoją "Arenę", Katowice "Spodek", a tutaj mamy "Globus". Pisałem już o nim kilka razy. Byliśmy tam z Aldoną na operze i dwa razy na występach kabaretów. Generalnie sporo tam się dzieje i myślałem, że obiekt ten stoi od dawien dawna, ale okazało się, że ten ciekawy projekt powstał raptem kilka, czy kilkanaście lat temu (dokładnie nie wiem, ale miałem okazję poznać jego projektantów - zarówno panią architekt, jak i projektanta konstrukcji). Dzisiaj wdrapałem się na pobliskie wzniesienie ze wyciągiem i sztucznym stokiem narciarskim, i obejrzałem halę z tej perspektywy. Pojawiające się poranne słońce roztopiło już szron na wschodniej połaci dachu, a ta w cieniu, za świetlikiem kalenicowym była jeszcze biała.
Hala "Globus" jest chyba największym tego typu obiektem w mieście, choć nie jedynym sportowym. A jego właściciel i zarządca, Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji jedną z najwięcej robiących dla mieszkańców organizacji, czy instytucji. Chociaż chyba nie każdy z mieszkańców to dostrzega.

na wyspie

Kontynuując opowieści o urlopowym zwiedzaniu nadmienię jeszcze o jednym z moich ulubionych miejsc - Ostrowie Tumskim. Tam też zawędrowaliśmy. Zawsze wchodząc do wnętrza dostojnej, ceglanej, gotyckiej katedry czuję się wspaniale. Tak było i tym razem. Iwonie i Markowi też się chyba podobało, bo cały czas fotografowali zabytkowe wnętrze, m.in. Złotą Kaplicę upamiętniającą spoczywających pod katedrą pierwszych władców Polski - Mieszka I i jego syna, naszego pierwszego króla Bolesława Chrobrego. Michał natomiast przyczepił się do drewnianego konfesjonału i w zasadzie głównie na nim skupił całą swoją uwagę ;)
Wiem, że katedra jest bardzo stara i nie zawsze wyglądała tak jak ją można oglądać teraz. Była wielokrotnie przebudowana i zmieniana, a jej gotycka monumentalność została na nowo odkryta dopiero po wojnie. Widziałem kilka fotografii Ostrowa Tumskiego sprzed 1939 roku i muszę powiedzieć, że ostatnia odbudowa była zdecydowanie na korzyść kościoła. Idealnie dominuje teraz nad okolicznymi zabudowaniami, wśród których my obejrzeliśmy Pałac Arcybiskupi, Psałterię i kościół NMP stojący na miejscu palatium Mieszka I. Szkoda, że realizując swój napięty plan zwiedzania nie mieliśmy czasu przejść się mostem Jordana do pobliskiej Śródki, bo tam też dawno nie miałem okazji spacerować, no ale może innym razem.

środa, 6 października 2010

Polonia Maior - stolica

Po powrocie z Kórnika zrobiliśmy zakupy i przygotowaliśmy się w mieszkaniu rodziców na przyjęcie gości z daleka. Albo z bliska, zależy z której strony patrzeć. Mniej więcej w momencie emisji serialu "Czas Honoru" (godz. 21:00, program 2 TVP - zdecydowanie polecam, bo dzięki temu serialowi telewizor nie jest tylko bezużytecznym, niepotrzebnie hałasującym meblem) nadjechali Iwona i Marek z kompletnie zaśniętym Michałem. I tak spędziliśmy razem kilka następnych, szybko nam mijających dni. No może nie dokładnie tak, bo Michał się budził od czasu do czasu i zwiedzał razem z nami w przytomności swojego czteroletniego (sprytnego) umysłu.

Przez trzy dni, tj. poniedziałek, wtorek i czwartek staraliśmy się pokazać co tylko się dało w stolicy Wielkopolski. Czasem padało, czasem świeciło słońce, ale w sumie udało nam się sporo zobaczyć. Byliśmy w Starym Browarze, ciekawym pod względem wielu rozwiązań i detali architektonicznych. Przeszliśmy się deptakiem, czyli ulicą Półwiejską. Obejrzeliśmy figurę Starego Marycha - postaci radiowej prowadzącej swego czasu audycję Blubry Starego Marycha popularyzującą piękną, żywą lokalną gwarę miejską. Zwiedziliśmy Stary Rynek, w czwartek widzieliśmy nawet trykające się koziołki nad zegarem na wieży ratuszowej (wieża na zdjęciu, przedtem ostatni raz widziałem koziołki chyba w podstawówce). Zajrzeliśmy do Fary i do kościoła ojców Franciszkanów na Wzgórzu Przemysława. Przespacerowaliśmy się Placem Wolności. Zajrzeliśmy w piękne okolice Zamku Cesarskiego, Placu Adama Mickiewicza, UAMu, fontanny przed operą i samej opery. Obowiązkowo przejechaliśmy się zielonym tramwajem z ulicy Fredry na Garbary. Na Placu Kolegiackim zahaczyliśmy o figury słynnych koziołków, byliśmy też na Placu Bernardyńskim z moją dawną szkołą, a także w nowym parku przy ulicy Zielonej - tym z sympatycznymi figurami chłopca z psem, dziewczynki moczącej nogi w fontannie i pana z parasolem sprawdzającego czy pada. Na Starym Rynku obejrzeliśmy też cztery narożne fontanny i najbardziej ulubione przez Aldonę kolorowe domki budnicze. Zwiedzanie było tym przyjemniejsze, że w domu mogliśmy poczytać dobrze napisany "Spacerownik" ofiarowany mi na tę okazję przez Jędrka i Kasię.

Zwiedziliśmy jeszcze inne miejsca niż wyżej wymienione, ale na dziś posta czas już zakończyć. Będzie kontynuacja.

wtorek, 5 października 2010

dobra knajpa w Kórniku

Niedzielny obiad w Kórniku też zjedliśmy całą gromadą w godnej polecenia restauracji (nazywała się chyba "Jedynka") na rynku. Była niewielka, w prostym stylu, z szklaną witryną na ulicę i ścianami murowanymi z czerwonej cegły, na których wisiały czarno-białe fotografie. Jedna była dokładnie taka jaką dostałem na ostatnie urodziny - z robotnikami siedzącymi na stalowej belce i jedzącymi lunch kilkaset metrów ponad miastem wieżowców. Inna, którą zapamiętałem przedstawiała lokomotywę, która wypadła z piętra starego, przemysłowego budynku, pewnie gdzieś w Anglii lub Stanach Zjednoczonych. Jedzenie też było bardzo dobre, chociaż nieco długo musiałem na nie czekać. Magdą Gessler nie jestem, więc nikt mnie specjalnie poważać w tym względzie nie musi ;) ale generalnie polecam!

Po obiedzie był obowiązkowy spacer nad jeziorem. Doskonały dzień! :)

Biała Dama

Po spacerze w Arboretum przyszedł czas na zwiedzanie wnętrza zamku, miejsca gdzie straszy słynna na całą okolicę Biała Dama. To Teofila z Działyńskich Szołdrska-Potulicka. Z tego co słyszałem zachował się tylko jeden jej portret, a na nim jest ona właśnie w białej sukni. Portret jest całkiem spory i wisi na ścianie jednej z komnat kórnickiego zamku. Widziałem go po raz pierwszy dawno temu, bo do zamku w Kórniku przyprowadzane były (i pewnie nadal są) wycieczki ze wszystkich szkół w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. No i trafiłem tu również swego czasu z harcerzami.
Teofila schodzi nocą z portretu i idzie do parku spacerować z tajemniczym jeźdźcem na czarnym rumaku. Czyli straszy. Taka kara spotkała tę nieprzeciętną, wykształconą kobietę podobno za to, że dbając o okoliczną ludność kazała rozebrać istniejący tu kiedyś w pobliżu zameczek myśliwski, a z cegieł pochodzących z rozbiórki pozwoliła pobudować ludziom murowane kominy w domach, żeby ograniczyć częste w tamtych czasach pożary. Zameczek należał do Górków, którzy w jego podziemiach zgromadzili skarby. Za jej dobry, gospodarny i śmiały uczynek Teofilę przeklęły diabelskie moce - będzie schodziła z portretu i błąkać się po parku do czasu gdy skarb zostanie odnaleziony. Uuuu...

arboretum

No i nie udało się! Chciałem pisać w czasie urlopu, ale po prostu się nie udało. Spędziliśmy go tak intensywnie, że jeszcze dzisiaj jestem niewyspany i ciężko mi zabrać się do roboty. Żeby jednak nie robić większych zaległości, no i żeby blog nie zarastał zielskiem, to jestem.

Na urlop wyjechaliśmy w ostatnią wrześniową sobotę, pociągiem prosto w moje rodzinne kąty. Za zwiedzanie zabraliśmy się od rana następnego dnia korzystając z ładnej, złotojesiennej pogody i wybierając  na przejażdżkę autem tatowym do Kórnika. Zwiedzanie posiadłości Działyńskich i potem (chyba) Górków zaczęliśmy od najstarszego i największego w Polsce arboretum. Tytus Działyński założył je sadząc sprowadzane z całego świata drzewa, pod którymi mogliśmy spokojnie spacerować prawie całkiem sami, bo turystów nie było jeszcze o tak wczesnej porze. A razem z nami spacerowali Kasia z Jędrkiem i Jankiem, a potem jeszcze Beata, Jacek i Zuzia, która wyrosła już na całkiem dużą i zachwycająco śliczną dziewczynkę, jej mała koleżanka Gabrysia z rodzicami, Kasia z Marcinem, Ewelka i Leszek, Agata i Staszek. W sumie zjechały się nas aż cztery pełne samochody i zrobiło się z tego całkiem spore spotkanie!!! :)
A co do samego kórnickiego Arboretum, to oprócz ładnych, szerokich, wprost stworzonych do spacerowania i plenerów fotograficznych (kiedy wychodziliśmy mijała nas młoda para z fotografem) alejek, zdumiewa sam pomysł zasadzenia tak bogatej kolekcji drzew i krzewów, którymi w pełni będą mogli zachwycać się ludzie dopiero za kilkadziesiąt lat, kiedy pierwszego ogrodnika już nie będzie. Po prostu wspaniała idea!