poniedziałek, 10 marca 2008

rubryka towarzyska

Tydzień był bardzo towarzyski.

Środa.
W środę przybył Staszek. Dzień spędził na targach w samym centrum miasta ze znajomymi z uczelni, a na popołudnie i wieczór wylądował w moim mieszkaniu na odległych Bielanach. I gadaliśmy sobie, i nawet moje kuchenne karaluchy słuchały co słychać w rodzinnych stronach. Zdzwoniliśmy się także z Agatą i zrobiło się jeszcze weselej. Staszek polecił mi książki Marka Krajewskiego – polskiego autora kryminałów. Muszę koniecznie do nich zajrzeć, tak po prawdzie, to „Dżuma w Breslau” już jakiś czas temu zwróciła moją uwagę na półkach w Empikach. Staszek mówił, że Krajewski ma dobrego bloga – zaglądałem już tam w pracy i pewnie zawitam jeszcze nie raz.

Czwartek
Jakoś się pomieściliśmy ze Staszkiem w bielańskim apartamencie prawie prezydenckim i dopiero w czwartek rano pomknął metrem na targi. Dotarł do centrum i napisał do mnie sms’a o treści: „…A wtedy oczom moim ukazał się on, piękny potomek komunistycznego polotu i iście ułańskiej fantazji. Bez kompleksów sięga błękitu nieba, bez zobowiązań pilnuje ładu w mieście, bram jego strzegą Mikołaje, co to ich już nic nie zadziwi. Pozdrawiamy, ja i milczący on.” Nietrudno zgadnąć gdzie zatrzymał się Staszek i gdzie odbywały się targi :) A na targach tych jeszcze w środę Staszek spotkał Łukasza, z którym oczywiście zgadaliśmy się telefonicznie i już miałem miłą wizytę w czwartkowe popołudnie. To było prawdziwe spotkanie po latach, bo widujemy się nieczęsto. Łukasz trafił na targi jako wystawca, więc z drugiej strony niż Staszek, który wystawy oglądał i słuchał wykładów. Z Łukaszem też pogadaliśmy sobie trochę i chociaż był krótko, bo nocował w hotelu, to cieszyłem się z tej wizyty tak samo mocno!

Piątek
Piątek był bardzo romantyczny. Wolna chata i tylko ja i karaluchy.

Sobota
W sobotę zrobił się bardzo domowo, bo przyjechała Aldonka i Dziadek, i rodzice. Był mamowy obiad i oglądanie mieszkania. Obiad trwał dłużej niż oglądanie, bo metraż nieco ograniczony, a w mamowych garnkach zawsze pełno :) Zbunkrowałem nieco zapasów, więc powinienem jakoś dożyć Świąt. Zwłaszcza, że Aldonka też przywiozła pełną torbę. Żywi mnie Polska wschodnia i zachodnia, i dobrze mi z tym! Po jedzeniu i oglądaniu mieszkania przyszedł czas na przejażdżkę po okolicy. Pojechaliśmy wylotówką za miasto, zerknąć na moje miejsce pracy i hotel w którym mieszkałem w styczniu. Pogoda była znakomita na małą przejażdżkę i doskonała na zwiedzanie. Na to drugie nie mieliśmy jednak już czasu, bo po kilku godzinach pobytu mama, tata i Przemek pojechali już niestety z powrotem do domu. Aldona została i wybraliśmy się do kina na film tak bardzo ambitny, że aż strach pisać jaki i o czym, ale oczywiście na końcu był ślub, a złego szefa zgarnęła amerykańska skarbówka. Generalnie polsko-amerykański happy end.

Niedziela
Ale za to niedziela była dla nas :) razem z piękną pogodą i piękną starówką. Plac Zamkowy, Rynek Starego Miasta, ulica Piwna, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat. Msza święta w kościele akademickim św. Anny. Cały dzień w mieście, pomniki, zabytki, gołębie i turyści. I tubylcy. Dostojni starsi mieszkańcy o starannie wyćwiczonych gestach, inteligenckich minach i koniecznie w eleganckich niedzielnych ubraniach, pięknie zrobione, zgrabne i atrakcyjne mieszczanki z buziami jak z okładek kolorowych magazynów i przystojni, pewni siebie młodzieńcy wyglądający czasem jak maturzyści rocznik 1938 z „Jutro idziemy do kina”. Nie pisałem też jeszcze, że bardzo dużo tutaj mieszkających obcokrajowców. Także tych z egzotycznych dla nas krajów. Zaskakująco często widać twarze o niezwykłych rysach, słychać obce języki. Ta ilość – zwłaszcza w nowoczesnym centrum – jest naprawdę uderzająca. Londyn to może nie jest, ale na pewno więcej jest tu mieszkańców z obcymi paszportami niż u nas…

Poniedziałek
Czyli dziś. Aldonka pojechała rano do domu. Po pracy byłem w mieście, ale o tym kilka słów później, bo teraz już czas spać. Dobranoc.

1 komentarz:

es pisze...

taaa...mam nadzieje,że następnom razom bedziemy mogli trochę razem połazikowac po mieście kontrastów a nie znowu tylko pic:)no i Marymoncki John musi raz jeszcze zaserwowac macaroni a'la Świstak, bo godne było:)