Weekend spędziłem w moim ulubionym mieście tzw. Polski B. Znaleźliśmy z Aldonką trochę czasu, żeby pospacerować po starym mieście, chociaż krótki kawałek po Krakowskim Przedmieściu. Niskie dwu-, trzypiętrowe kamienice, niektóre z odnowionymi elewacjami, inne zaniedbane, knajpki, lokale, sklepy, niewielki ruch, spokój. Wolelismy jednak schować się do ciepłych i suchych wnętrz, bo strasznie w ten weekend wiało, wiało tak, że aż niebezpiecznie było stać, albo parkować samochód pod drzewami, bo wichura łamała gałęzie i urywała różne fragmenty budynków (sic!). Wnętrza starówki okazały się równie urokliwe jak miasto, a weekend minął znowu bardzo szybko.
Wracałem w niedzielę busem z przystanku niedaleko zamku. Na miejscu przesiadłem się do metra i szybko znalazłem się na przystanku autobusu podmiejskiego. I tu się zezłościłem. Nie dość, że rozkład autobusów wisiał na wysokości kolan i trzeba było się do niego schylać, albo kucać, to jeszcze okazało się, że na autobus muszę czekać prawie półtorej godziny! Zmarzłem, zmoczył mnie śnieg i przewiało mnie. Trochę inaczej wygląda komunikacja w moich rodzinnych stronach ;) W końcu dotarłem jednak na parking firmowy, a potem samochodem do hotelu. Tylko, że było już późno i znowu miałem wizję siebie jako niedospanego zombie w pracy. Jeszcze mnie za to wyleją ;)
3 komentarze:
a co jesli masz busa co 12 minut. teraz probuj zgadnac od kiedy i trafic w czas. to tak jakbys wywiesil kartke "jeZdem w terenie" lub "zaraz wracam". ;) poczciwy wiraz bus z dziadkiem za kierownica . pozdrowionka ;)
no, a Centralna albo Pikadelka jezdza co 3 minuty, no nie Martaw? ;->
...chciałbym Ci buchnąć te linki do blogów - te blogi są fenomenalne! ;-)
Prześlij komentarz