Dziś rano, zaraz po śniadaniu opuściliśmy gościnne mieszkanie na Wybickiego i wyładowanym po sam dach fiaciskiem wyruszyliśmy w drogę powrotną z naszego weekendowego wypadu. Pogoda była wspaniała, dzięki czemu do celu dotarliśmy szybciej niż się spodziewaliśmy. Na autostradzie padł nowy rekord prędkości czerwonego fiaciska – 152 km/h, no i generalnie samochód sprawił się doskonale. Aldonka zdążyła na swojego busa bez problemu, mieliśmy nawet trochę czasu na wspólne jedzenie i – pobieżne wprawdzie, ale zawsze – obejrzenie Złotych Tarasów koło Dworca Centralnego.
Po wypakowaniu samochodu zabrałem się za doprowadzanie do porządku wynajętego mieszkania. Kawalerka jest mała i urządzona zupełnie nie po mojemu, ale wierzę, że szybko uda mi się ją trochę przerobić, tak by czuć się tu u siebie. Trochę dokucza mi brak umywalki w łazience, ale da się z tym żyć. Najważniejsze, że nie muszę już spać w hotelu, bo po miesiącu tam spędzonym wiem już, że to wcale nie jest takie fajne. Chociaż jedzenie było znakomite ;) no i pasowało mi, że nie muszę sam robić śniadania. Chociaż z drugiej strony nie mogę się doczekać gotowania w swojej kuchni. Dziś dopiero zacząłem porządki w mieszkaniu, a i tak niepostrzeżenie zrobiło się późno i czas się kłaść, bo jutro do pracy. Czeka nas dużo roboty, a pojutrze przyjeżdżają Szwedzi.
Wiesia rozesłała niesamowitego maila, z którego wynika, że na wiosnę wybiera się z Rabbim na trzy tygodnie do Bangladeszu. To w Azji jest!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz