Niby żyję tu sam na tym tłocznym bezludziu, ale czasem szczęśliwie są radosne chwile spotkań :)
Zaraz po powrocie ze Szwecji (o której można by jeszcze wiele pisać, ale może innym razem) spędziliśmy z Aldoną fantastyczny weekend razem z Agatą i Staszkiem oraz Ewelką i Leszkiem. Weekend był prawdziwie turystyczny! W ciągu połowy soboty i prawie całej niedzieli obejrzeliśmy nowoczesne city i zajrzeliśmy we wszystkie najważniejsze zakamarki Starego Miasta. Odszukaliśmy między innymi Pomnik Małego Powstańca stojący przy murach miejskich nieopodal Barbakanu. Za figurą chłopca w za dużym hełmie rosły biało-czerwone kwiaty i w ogóle pomnik był poruszający nie mniej niż pomnik Powstańców, o którym pisałem już wcześniej, a który zresztą także w czasie naszego wspólnego spaceru przez miasto widzieliśmy. Na Placu Zamkowym zaskoczył nas nieprzeliczony tłum ludzi i stojące w wielkich kręgach figury kolorowych miśków – stały tam prawdopodobnie przy okazji uroczystości związanych z rocznicą przyjęcia naszego kraju do Unii Europejskiej. Miśki miały na sobie barwy narodowe chyba wszystkich krajów na świecie i podobno miały zawędrować jeszcze do innych miast w Polsce… Oprócz zwiedzania zabytków miasta skosztowaliśmy pysznych pączków z Chmielnej i uraczyliśmy się pierogami z pieca w Pierrogerii przy ul. Krzywe Koło 30 (jednej z tych opisanych w kwietniowo-majowym Travelerze). I wszyscy przyznaliśmy, że pycha :) Czyli kulinarnie było! No i trochę hazardowo, bo sobotni wieczór spędziliśmy na grze w fasolki. W fasolki gra się specjalnymi kartami, a zasady gry są o wiele bardziej skomplikowane niż kubb. Radzę zadzwonić do Ewelki i dowiedzieć się więcej! Szkoda tylko, że Agata miała w czasie obu dni pobytu sporo zajęć kursowych i nie mogła brać udziału w całym naszym dziennym zwiedzaniu. Ale myślę, że także i ją spotkało wiele atrakcji w ten słoneczny weekend! :) No i fantastycznie się spało w sześć osób w jedynym (i jedynym, hehe) pokoju bielańskiego apartamentu!!! ;)
Dwa weekendy temu natomiast było kolejne niesamowite spotkanie. Najpierw w piątkowy późny wieczór w McDonalds’ie w Zakręcie z Anią, Dorotą i Marcinem, czyli kompletem Wildziarzy, z którymi śniadania jadłem przecież całkiem jeszcze nie tak dawno, obiady i kolacje przy jednym stole, piliśmy razem kakao i wino, i coś mocniejszego czasami. I na filmy chodziliśmy, i do Dominikanów, i na zakupy do marketów świstaczą furą mknęliśmy, a czasami zdarzało się i po codzienne zakupy na Rynek Wildecki. I gadaliśmy wieczorami o pracy i takich tam sprawach… Z Zakrętu Ania pojechała do Siedlec, a my pozostałą trójką prosto na wschód :) Ale na tym nie koniec spotkań! W sobotnie popołudnie przy Bramie Grodzkiej kończącej Krakowskie Przedmieście wyściskaliśmy z Aldonką przybyłych z Siedlec Świstaka, Jeżulca i Waldka. Prawie jak w Sylwestra :) Było ciastko i herbata w Złotym Ośle, spacer po Starym Mieście, wizyta w Katedrze, rzut oka na ciągle remontowany zamek, zagiętą w łuk elewację kamienic na Placu Zamkowym. I pogaduchy o panierowaniu kotletów a’la Jeżulec, które gromadzę głęboko w sercu :) A potem odjechali do Siedlec… Ale już w niedzielę znowu kompletem Wildziarzy zgromadziliśmy się przy gościnnym stole McDonalds’a w Zakręcie, skąd Świstak, Dorota, Marcin odjechali przez miasto w stronę Łodzi i dalej autostradą do przytulnych kątów na Wybickiego, a ja jeszcze szybciej dotarłem do moich wytęsknionych karaluchów ;)
Nasza Polska nie jest wcale taka duża i przypuszczam, że świat jest za mały, żeby się nie można było spotkać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz