Usłyszane w małym sklepie osiedlowym, tuż pod moim blokiem:
- Czy zupki chińskie są tylko ostre? Nie ma łagodnych?
- Panie! Tutaj łagodne?! Tu u nas się zupę spirytusem popija!!
Tak więc jak już wspominałem mieszkam w bardzo barwnej dzielnicy. Oprócz tego, że wynajmujący mi mieszkanie wyglądali na zdziwionych gdy im powiedziałem, że po zmroku chodzę do sklepu sam - czyli w pojedynkę - to jeszcze koleżanka z pracy oznajmiła mi mimochodem, że ta moja okolica, to prawie jak na Pradze. Bo generalnie rozmawialiśmy o Pradze. Podobno to niesamowita dzielnica. Są tam na przykład trzydziestoparolatkowie, którzy przez całe życie nigdy nie byli na zachodnim brzegu rzeki, mimo, że tam jest właściwie centrum ich miasta! Mają też swoją gwarę i ulubione zajęcia, takie jak stanie w bramie i prowadzenie rozmów o wszystkim. Pewnie trochę tam jest jak na Wildzie parę lat temu. Kiedyś się tam wybiorę, zobaczę na własne oczy i opowiem. Póki co będę się przyglądał swojemu blokowisku. Chociaż ostatni tydzień spędziłem raczej w centrum i na starówce...
Podróżowałem po mieście w tym tygodniu. Znam już sześć stacji metra: Marymont, Plac Wilsona (tutaj czytają to przez "W", a nie tak jak u nas przez "Ł"), Dworzec Gdański, Ratusz Arsenał, Świętokrzyska i Centrum. I okolice. O tym za jakiś czas :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz