czyli pełen przygód żywot człowieka poczciwego, albo historia bardzo długiej przeprowadzki
niedziela, 6 czerwca 2010
gałązki brzozowe
Ten dziwny kaszel, to było zapalenie oskrzeli. Zmusiło mnie do zażycia antybiotyku po raz pierwszy od nie wiem ilu lat. Pomogło. Coraz zdrowszy jestem. Z zupełnym spokojem poszliśmy więc w ostatni czwartek na procesję z okazji święta Bożego Ciała. Nie wybraliśmy się na tę główną, archikatedralną, ale na naszą parafialną, osiedlową. Procesja była w zasadzie bardzo podobna do tych, na które chodziłem mieszkając na Kościuszkowców, tylko jedną rzecz wychwyciłem, która była dla mnie ciekawa ze względu na swoją nowość i tak naprawdę nie wiem, czy dlatego, że w rodzinnej parafii nie było takiego zwyczaju, czy też ja nie zwróciłem na niego uwagi, bo nie był praktykowany w moim rodzinnym domu. Chodzi o ozdobione zielonymi liśćmi gałązki brzozy, którymi udekorowane są odwiedzane w czasie procesji ołtarze. Uczestnicy procesji zrywają je i zabierają ze sobą do domu. Aldona nauczyła mnie tego już w zeszłym roku, kilka dni po naszym ślubie, kiedy z wynajmowanego przeze mnie mieszkania na Bielanach udaliśmy się na Stare Miasto, by uczestniczyć w procesji od kościoła pw. św. Krzyża przez Krakowskie Przedmieście i Plac Piłsudskiego, prawie na Plac Zamkowy, a dokładnie przed front kościoła pw. św. Anny. Tam też ludzie zrywali mniejsze i większe gałęzie brzozy i zabierali ze sobą do domu. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, ale Aldona powiedziała, że tak się robi, więc wzięliśmy trochę zielonych liści na Marymoncką. I wsadziliśmy do wazonu. W tym roku przynieśliśmy gałęzie do domu. Mama powiedziała nam też, co zgodnie ze zwyczajem robi się z nimi dalej, otóż nie wsadza się ich do wody, tylko umieszcza się je za obrazami świętych, żeby - zgodnie z tradycją - odganiały od domu nieszczęścia. No to niech odganiają :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz