Parę lat temu, w któryś ciepłych weekendów majowych wybraliśmy się z Aldonką na wycieczkę do Sandomierza. To była nasza pierwsza taka dłuższa, kilkudniowa wycieczka, z której zostało nam żywe wspomnienie pięknego, urokliwego, polskiego miasteczka. Nic dziwnego więc, że gdy przyjechała Świstak, to oprócz zwiedzania starówki, o której pisałem już kilka razy, więc nie będę przez jakiś czas więcej, odwiedzenia Mandragory i zakosztowania jej wyjątkowego, żydowskiego klimatu, oraz wspólnego oglądania filmu "W sieci kłamstw" ("Body of Lies"), bo Ania jest miłośniczką kina, zabraliśmy się wspólnie ze Świstakiem, Dorotą i Marcinem właśnie tam! Zresztą gdzie tu było zabrać Świstaka, która widziała już Kazimierz, Nałęczów i Kozłówkę, której nawet ja, od kilku miesięcy na stałe tu mieszkający, nie widziałem. Ale to przecież Ania jest jak Internet i dociera wszędzie :)
Sandomierz nawet w lutowym deszczu wygląda ładnie, chociaż dużo senniej niż wiosną. Spacerowaliśmy sobie ulicami rozpoznając z Aldonką widoki znane z telewizyjnego serialu o księdzu Mateuszu, chociaż jego samego na rowerze nie zobaczyliśmy. Obeszliśmy katedrę i zamek, przedostaliśmy się przez Igielne Ucho, dotarliśmy do kościoła Dominikanów, przewędrowaliśmy Wąwozem Królowej Jadwigi, oddaliśmy się klimatowi miasteczka. Na sam koniec, przed powrotem do domu, zjedliśmy coś ciepłego w jednej z hotelowych restauracji na charakterystycznie pochyłym rynku. Dookoła było pięknie. Nic dziwnego, że tylu ludzi upodobało sobie Sandomierz tak jak my.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz