czwartek, 17 lutego 2011

nie liczę godzin i lat, czyli czasem trzeba coś nazwać po angielsku

W końcu zobaczyłem tutejszą Filharmonię od środka. Jakiś czas temu byliśmy z Aldoną na koncercie dobroczynnym PCK, więc była ku temu okazja. Występowali głównie kabareciarze z cyklu raczej takiego "one man show", jak to skomentowała moja żona, ale był też fantastyczny akcent muzyczny:
Dla mnie jeden z "the best songs ever".

A Filharmonia niestety nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia :(

2 komentarze:

palladinus pisze...

Weź Mały...

m. pisze...

No co, tej?