poniedziałek, 6 lutego 2012

na Wrotkowie zimno

Mróz nie odpuszcza. Nawet w niby-ogrzewanym biurze było mi dziś zimno, chociaż miałem na tyłku ciepłe gatki, zwane kalesonami, a na górze podkoszulkę z długim rękawem, koszulę i bluzę. To znaczy nie jest oczywiście tak, że z sufitu wiszą sople, czy coś, ale grzejniki po prostu nie dają tak do końca rady i dłonie trochę drętwieją z chłodu. A przecież vis-a-vis mojego biurowca stoi dumnie Elektrociepłownia Wrotków, wieczorem spowita tajemniczymi oparami, dzięki którym wygląda jak industrialne Gotham City z Batmana Tima Burtona z 1989 roku. Czyli działa, że tak powiem, pełną parą i wydawałoby się, że powinno być cieplej! ;)

Dużo lepiej pracuje mi się teraz w domu, bo grzejemy aż miło. Dziewczyny już śpią, a ja jeszcze trochę poklikam, jakieś obciążenia na karteluszkach pozbieram, ofertę napiszę, czy coś. Cześć nocnym ludziom pracy! :D

niedziela, 5 lutego 2012

pani Róża z Lubartowskiej, czyli historia lubi się powtarzać

Jednym z najprzyjemniejszych dla mnie momentów dnia jest chwila, kiedy skądś wracam i staję w drzwiach mieszkania, a z kuchni, albo z pokoju wychyla się Aldonka z Alą na rękach, i ja mówię "cześć dziewczyny!", a Ala wtedy posyła mi taki uśmiech, że po prostu wymiękam. Ala cieszy się całą sobą. Uśmiech ma taki szeroki, że aż trudno uwierzyć, że mieści się na takiej małej twarzyczce. Śmieją jej się też oczy. Śmieją się nogi, bo machają gwałtownie jakby tupiąc w powietrzu. I śmieją się ręce klepiąc Aldonkę na oślep po ramionach i buzi, na co po prostu nie sposób się gniewać. Czasem Ala wydaje też okrzyk radości i wtedy to już jest komplet doznań :D

Ech, ale jutro znowu do pracy... I to oboje - Aldi też już wraca. Na wspólne zabawy z Alą będzie trochę mniej czasu :/ Bez sensu jakoś to wszystko pomyślane, no ale do pracy trzeba wracać, bo kryzys jest przecież. I w ogóle trochę strach z tym kryzysem. Nie dość, że od dawna słyszałem o dużych zwolnieniach w branży, nie dość, że Jędrzej dawał mi ostatnio znać, że niektórych znajomych z naszej grupy na studiach też te zwolnienia nie ominęły, to jeszcze skończyłem czytać otrzymane na ostatnie urodziny wspomnienia Róży Fiszman-Sznajdman, w których co i rusz biły mnie po oczach pewne paralele z obecną sytuacją gospodarczą Europy. Strajkują młodzi bezrobotni na Południu, nazywając siebie Oburzonymi, a pani Róża opisywała podobne strajki lewicującej bezrobotnej młodzieży, tutaj na miejscu, w latach trzydziestych. Wtedy, przed laty, też podobno (wg pani Róży) były nadzieje, że napięta sytuacja w całej Europie znajdzie jakieś rozwiązanie, a skończyło się wielką wojną, a dla ludności żydowskiej po prostu zagładą. Ciekawe kto będzie chłopcem do bicia w dzisiejszych czasach?

I jeszcze a propos mrozu... Podobno informacja o niskich temperaturach w Polsce i na Ukrainie była któregoś z ostatnich dni newsem w amerykańskiej telewizji. Dostaliśmy nawet maila od dobrych znajomych ze Stanów z pytaniem jak dajemy sobie radę w takich nieludzkich warunkach. A parę minut temu skończyliśmy skype-konferencję z nimi - uspokoiliśmy, że jeszcze żyjemy i nie zamierzamy zamarzać. Bo przecież takie zimy to u nas normalka ;)

sobota, 4 lutego 2012

zdjęcie, którego nie zrobiłem

Ala jest super! :) Gaworzy na całego i obserwuje wszystko dookoła. Odwraca głowę na najmniejszy szelest, na najcichszy nawet dźwięk i patrzy co go wywołało. Uwielbia przypatrywać się każdej czynności, którą się przy niej wykonuje. Siedzi z nami w kuchni na swoim bujaczku i ładując sobie do buzi zabawkę za zabawką rzuca kątem oka, czy ciągle przy niej jesteśmy, bo przecież musi mieć widownię, nie będzie się tak bawić sama dla siebie ;) Siedząc tak z Alą i widząc jaka jest szczęśliwa mając nas koło siebie NAPRAWDĘ nie trzeba słodzić herbaty :D
Ale jeść coś trzeba. Dlatego dziś rano oprócz pieczywa w znajomej budce na targu, kupowałem także wędlinę w jednym z kilku sklepów mięsnych na ciągnącej się od dworca PKP ulicy 1 Maja. Po zrobieniu zakupów i wyjściu na zewnątrz sklepu zrobiłem szybko to niebyt udane zdjęcie witryny.

Obserwował to uśmiechnięty mimo panującego mrozu pan o śniadej cerze, który trzymał w obu rękach wieszaki z kolorowymi bluzami informując przechodniów, że ma do sprzedania „bluźy meskie… tanio… bluźy meskie…” Podczas gdy chowałem już aparat do kieszeni uśmiechnął się szeroko do mnie i zawołał:
- A mi teś źrobiś źdjecie? Źróp! Bedzieś mieć muzina na pamiotke!
Do teraz pluję sobie w brodę, że mnie speszył i zdjęcia nie zrobiłem…

piątek, 3 lutego 2012

w zimowe wieczory - radio

Mróz nadal siarczysty. Na wykład szkoleniowy dla montażystów rusztowań, który prowadziłem dziś rano na Głuskiej udało mi się jednak jakoś dojechać, a potem nawet wrócić, zjeść zupę cebulową w domu i pojechać jeszcze trochę popracować do biura. Auto - odpukać w niemalowane drewno - jakoś daje radę.

Ala też daje radę :) Dziś miała znakomity humor, co doskonale widać, bo od dawna już potrafi śmiać się na głos, zaczepia nas i chyba wie, że oszaleliśmy na jej punkcie do końca. Wędrowała dziś z rąk do rąk od mamy do babci, od babci do dziadka, od dziadka znowu do mamy, no i oczywiście do taty, czyli do mnie. Może to mało wychowawcze, ale nie można się powstrzymać od wzięcia jej na ręce, kiedy tak się szeroko uśmiecha i wyciąga rączki :) Mała spryciula! ;)

Teraz Ala już smacznie śpi. A my, ponieważ nie mamy jeszcze telewizora, usiedliśmy na podłodze w naszym póki co jeszcze pustym salonie słuchając radia. Dzisiaj nastawiliśmy odbiornik na Radio Złote Przeboje, bo był wywiad z Marcinem Wrońskim. W tym miesiącu wychodzi czwarty tom cyklu o komisarzu Maciejewskim – „Skrzydlata trumna”. Oczywiście książkę kupię jak tylko się pojawi w księgarniach, a zrobię to z przynajmniej kilku powodów…

Po pierwsze – nie mogę się jej doczekać odkąd skończyłem czytać tom trzeci Zygi. Po drugie – fabuła będzie dotyczyć przedwojennej fabryki samolotów, w której powstał m.in. samolot RWD-14 Czapla (znany też jako LWS Czapla), a to plastikowy model właśnie tego samolotu był pierwszym jaki skleiłem dawno temu, chodząc jeszcze do podstawówki. No i po trzecie – Zakłady Mechaniczne E. Plage i T. Laśkiewicz, pierwsza polska wytwórnia lotnicza, znacjonalizowana w połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku i od tego czasu znana jako LWS, mieściła się na Bronowicach i to dosłownie kilka przecznic od naszego obecnego mieszkania (przenieśliśmy się w połowie zeszłego miesiąca). Zakłady mieściły się bowiem przy ulicy – nomen omen – Wrońskiej, na którą zaprowadziła nas kiedyś Iwona.

Audycja skończyła się paręnaście minut temu... A apetyt na książkę rośnie! :D

czwartek, 2 lutego 2012

to proste: denaturat!

Odkąd przestałem jeździć na sankach, a zacząłem jeździć samochodem, odtąd zima kojarzy mi się niewesoło. Dziś jest już luty. Temperatura w mieście: minus 23 stopnie Celsiusza. Właścicielom samochodów, zwłaszcza tych z silnikiem diesla, robi się jednak gorąco. Na ulicach tu i tam widać stojące, zamarznięte auta. Gdzieniegdzie pomoc drogowa wciąga niektóre z nich na lawety. Ruch jakby mniejszy. Nawet Leszek mówił mi dziś przez telefon, że u nich – prawie 500 kilometrów na zachód – miasto opustoszało i pędzili z Ewelką przez centrum, jakby to była niedziela rano! U nas właściwie to samo…

Również naszego starego poczciwca nie ominęły zimowe przygody. Wprawdzie akumulator ma prawie nowy i silnik o poranku jakoś odpala, ale zaczął się dziwnie krztusić. Nie pomogła wymiana filtra paliwa na Lubartowskiej – musiałem zajechać po poradę do mechanika w pobliżu domu rodziców Aldonki. Właściciel warsztatu ma dwóch synów, bliźniaków o imionach jak patronowie katedry na nadwarciańskim Ostrowie Tumskim. Doradzał mi jeden z nich, wraz z dwoma kolegami, wszyscy ubrani w stosowne kombinezony oraz kurtki i czapki, i wszyscy posługujący się charakterystycznym branżowym slangiem, który udawałem, że świetnie rozumiem, no bo co – ja nie rozumiem? Inżynier? ;) Wytłumaczyli mi całkiem prędko, żebym się nie denerwował, bo mi po prostu parafina się z ropy wydzieliła przy tej temperaturze i ten filtr co go pół godziny wcześniej na Lubartowskiej wymieniałem, to pewnie i tak jeszcze raz będę wymieniał, a teraz to najlepiej jak denaturatu do baku doleję i potrząsnę (sic!) samochodem, żeby się dobrze wymieszało. Denaturat kupię tu i tu, o tam – pokazują uczynnie drogę. Prościzna! Ściskam wśród kłębów papierosowego dymu wyciągniętą dłoń fachowca i wychodzę z warsztatu na mróz.

Do wskazanego sklepu dotarłem chyba jednak za późno, bo gdy zapytałem o denaturat, szczerze rozbawiona ekspedientka odrzekła tylko, że będzie, ale jutro…

- …bo dzisiaj wszyscy już piją :D

środa, 1 lutego 2012

na targu

Zimno jak diabli. Dlatego też wychodząc rano na zakupy, Aldona nałożyła na głowę taką śmieszną czapkę z klapami na uszy, która upodobniła ją do radzieckiego czołgisty. Ali bardzo się ta czapka podoba. W śmiesznej czapce i z różową siatką w ręku żona/mama popędziła w dół po schodach, a potem przez zastygłe w mrozie bronowickie ulice na targ.

Targ jest niedaleko dworca kolejowego. Trzeba wejść z ulicy w bramę, minąć opatulone chustami starowinki sprzedające w grubych wełnianych rękawicach wieńce trupio bladego czosnku (takiego małego i dobrego, a nie dużego i pędzonego na nie wiadomo czym), jedno, czy dwa inne maleńkie stoiska, z których często odpowiadają na pytania sprzedawcy z silnym wschodnim akcentem i już wychodzi się z bramy na otwarte podwórze mijając jeszcze pełnowymiarowy stragan z warzywami po jednej stronie i drugi, z tanią odzieżą po drugiej, a potem idąc dalej dociera do zlepiska budek i budeczek wypełnionych czym tylko dusza zapragnie.

Dusza Aldonki zapragnęła świeżego pieczywa. Wiadomo przecież, że różne inne przysmaki, jak dla przykładu konserwy, puszki z tuńczykiem, mrożonki, przeciery, soki i kompoty mamowe, dżemiki i miodziki, zapas kawy i herbaty, cukier, mąkę, kaszy kilka rodzajów, przyprawy, ziemniaki, cebulę, mięso z kośćmi i bez, keczupy, oleje itd. warto trzymać w zamrażarce, piwniczce, albo spiżarni (im obszerniejszej tym lepiej), ale pieczywo musi być świeże. Codziennie. Mamy taką ulubioną budkę z pieczywem na targu i właśnie dziś rankiem Aldi usłyszała w kolejce do niej taką oto rozmowę pani kupującej (z dwójką wnucząt przytulonych do płaszcza) i pani sprzedającej.

- Yyy… Chleb bym kupiła jakiś…
- To może razowy chce?
- Aaa… Może być i razowy.
- … Chyba trochę za wcześnie się pochwaliłam. Nie mam razowego, dam pani taki.
- Eee… Może być taki. I bułek bym wzięła. Z dziesięć.
- A piętnaście by nie wzięła?
- Aaa… To niech będzie i piętnaście.
- A cebularza by nie chciała?
- Eee… Dobrze, niech będzie.
- To dwa cebularze, tak?
- Nooo… Niech będą dwa, to wnuczki zjedzą.
- To może drożdżówkę by chciała?
- To niech pani da i drożdżówkę…

Szczęściem Aldonka przyniosła do domu tylko to, co naprawdę chcieliśmy kupić ;)