czwartek, 17 lutego 2011

o tym jak w końcu kupiłem akumulator i prawie wyrwano mi nerkę

Wiem, wiem... No przecież dobrze wiem, że post bez zdjęcia to nie post, ale po pierwsze nie mam ostatnio czasu biegać z aparatem, a po drugie dawno nic nie napisałem, więc rodzino moja plus znajomi moi, wy zgromadzeni przed monitorami możecie pomyśleć, że coś mi się stało. Ale nic mi się nie stało. Dziś wpis blogowy w starym wydaniu, przegadany znaczy się.

Co u mnie słychać? Kupiłem w końcu nowy akumulator. A zaczęło się od tego, że dostałem od losu pięć krótkich, szybkich, celnych i mocnych strzałów w twarz...

Strzał pierwszy:
Przedwczoraj rano wstaliśmy jak zwykle, to znaczy Aldona o 5:20, a ja ledwo jakoś tak przed szóstą. Ale tuż przed samym wyjściem z domu pękła mi sznurówka w prawym bucie. Znacie to uczucie, gdy pęka wam sznurówka właśnie gdy się bardzo spieszycie? No to rozumiecie. Od razu wiedziałem, że ten dzień przeżyję tylko wtedy, gdy potraktuję go z lekkim dystansem.

Strzał drugi:
Z humorem odczytałem po dotarciu do biura stan swojego konta, na którym ciągle nie było oczekiwanego przeze mnie od ponad miesiąca, a obiecanego przez architektów od tygodnia przelewu za ostatnie zlecenie...

Strzał trzeci:
Aby przerwać pecha nastawiłem się na pozytywne myślenie i rzuciłem się w wir pracy. Tymczasem na dworze mroziło i mroziło... Domyślacie się więc, że gdy ciemnym wieczorem próbowałem zapalić silnik swojego wiernego, choć niemłodego już auta, poczciwiec odmówił posłuszeństwa. Zakląłem dość szpetnie, bo głodny byłem jak smok, a do tego zarówno Aldona jak i jej mama świetnie gotują i w domu czekały mnie same frykasy. Szybko jednak uśmiechnąłem się szeroko, radując w duchu, że w bagażniku leży niezawodnie mój przyjaciel prostownik! Pełen energii wydobyłem prostownik, potem odkręciłem akumulator i zaniosłem wszystko do domku znajomego pana ochroniarza. Już drugi raz przeprowadzałem tę akcję pod biurem, więc będąc święcie przekonanym o bliskim sukcesie myślałem o kolacji.

Strzał czwarty:
Spalił mi się prostownik. Nie wiem jak to się stało.

Strzał piąty:
Autobus do centrum odjeżdżał z przystanku przy biurze za ponad godzinę.

Bez obaw. Pięć ciosów to za mało, żeby mnie powalić ;) Umilając sobie drogę rozmową telefoniczną z Fibisiem ruszyłem do centrum pieszo. Dawno miałem ochotę pospacerować, a chociaż było mroźno, to jednak bez śniegu, więc szło się szybko. Bardzo prędko dotarłem do ulicy Nowy Świat i skręciwszy w nią w prawo udałem się aż do Kunickiego, dalej na Plac Bychawski i Piłsudskiego aż do Lipowej i Saskiego. A tu pech opuścił mnie już zupełnie, bo autobus do domu odjeżdżał za 3 miuty :)

Ciapy (ta lokalna nazwa bawi mnie cały czas) nałożyłem koło dziewiątej wieczorem. I wtedy usłyszałem też kilka słów od teściowej na temat pomysłów dotyczących chodzenia pieszo ulicą Kunickiego, zwłaszcza pod wiaduktem, zwłaszcza po ciemku. I jeszcze trochę, że w takiej wyjątkowej sytuacji mogłem wziąć taksówkę, bo co teraz zaoszczędzę, to potem wydam na chirurgów co mnie będą składać. Znowu przypomniałem sobie, że nie wiedzieć czemu okolica tamta ma taką dziwną (nie)sławę. Aldona też mi znowu musiała mówić, żebym używał głowy i że jak mnie jakieś bliżej nie określone zbiry wciągną do bramy i obstukają, to nikt mnie nigdy nie znajdzie, a moich nerek, to ona będzie musiała szukać po całej Polsce. Ech, te kobiety ;)

PS.
Akumulator kupiłem dzisiaj. Tamten stary swoje najlepsze lata miał już za sobą. Dzięki Iwona i Marek za dowiezienie prostownika do biura wczoraj rano i dzięki Fibiś za rady! :D

3 komentarze:

Iwona vel migdał pisze...

Polecamy się. Zawsze zwarci i gotowi :)

palladinus pisze...

I dlatego człowiek na drodze ewolucji ma dwie nerki, niestety drapieżniki już się o tym dowiedziały i czyhają na obie. Osoby szczególnie narażone wykształciły sobie trzecią nerkę, ale ciiiiii, o tym może ONI jeszcze nie wiedzą!

m. pisze...

Ja tam wolę nie stracić nawet jednej. Jak bym wyglądał z jedną nerką? Co najmniej asymetrycznie jak mawiał klasyk ;)