wtorek, 22 marca 2011

czasem teatr

No i znowu w wirze pracy, rysowania kresek, obciążania fundamentów, rozmieszczania rdzeni żelbetowych, wylewania wieńców (nie mylić z wieńcadłami) itd. I znowu internetowy świat równoległy leży odłogiem, czyli możliwe, że skoro mnie tu nie ma, to pewnie nie istnieję. Pojawiam się więc na moment, żeby dać znak/sygnał życia.

Jako, że nie samą pracą żyje człowiek, no i że miałem o pracy nie pisać, dziś trochę o kulturze. Podczas tradycyjnych, niemal codziennych, wirtualnych śniadań z Jędrzejem (codziennie o 11:00 w Polsce, chyba, że zgłodniejemy wcześniej, albo mam te dobre bułki z ziarnami) jest czas na kulturę. Jędrzejowi wymksnęło się jakiś czas temu, że byli z Kasią na spektaklu pt. "Mykwa", chyba w Teatrze Polskim. No i się o teatrze zaczęło gadać. Bo teatr jest lepszy niż kino pod wieloma względami. I może być różny. Może być taki jak ten o mordzie Polaków na swoich sąsiadach Żydach, jak właśnie podobno wbijająca w fotel "Mykwa". Ale może być też zabawny jak "Dziewczyny z kalendarza", na które wybraliśmy się w zeszłym miesiącu do Teatru Komedia, albo klasyczne szekspirowskie "Wiele hałasu o nic" w odwiedzonym przez nas w końcu Teatrze Osterwy. Mieliśmy do niego iść już jesienią zeszłego roku, ale ostatecznie wybralismy się niego w lutym...

Teatr Osterwy w odróżnieniu od Filharmonii wcale mnie nie zawiódł. Od razu wiedziałem, że trafiliśmy w piękne miejsce. Kamienica odnowiona parę lat temu nadal wygląda reprezentacyjnie, a i wnętrze wypełnione jest nęcącą atmosferą sztuki. Sala główna wielce udana chciałoby się rzec i ma takie bardzo strome balkony. Nie są lekko cofnięte, jak to się często zdarza w innych teatrach, tylko tak zlokalizowane jeden nad drugim. No i to co w teatrze najważniejsze, czyli samo Przedstawienie i możliwość bycia tuż obok żywych aktorów. Rewelacja! W kinie tego nie ma! Mamy szczęście do dobrych sztuk z Aldoną i zawsze kiedy widzę aktorów jak się kłaniają klaszczącej publiczności, to tak sobie myślę, że te pieniądze zarabiane w pracy przy serialach telewizyjnych nie smakują im tak wybornie jak te pewnie nieco mniejsze gaże zarabiane na deskach teatrów.

Jeszcze chcę wspomnieć, że na Szekspira wybraliśmy się na double date (ech, ten wszędobylski angielski), którą wymyśliliśmy razem z Markiem na okazję zbliżających się wtedy Walentynek. Dziewczyny nic nie wiedziały i spotkały się dopiero na widowni :) Ha! Dojazd do miasta autobusem: 2,40 zł w jedną stronę, bilet na spektakl: 35 zł za sztukę, zobaczyć minę Iwony - bezcenne :D

2 komentarze:

palladinus pisze...

Zamiast tu jakimiś anglicyzmami zajeżdżać, lepiej spytaj się tam na kresach, czy wiedzą co to są chęchy ;D

m. pisze...

My tutaj, choć znamy wiele obcych języków, gdy już zabieramy się za mowę ojczystą, to mówimy czystą polszczyzną, a nie jakimiś lokalnymi dialektami ;P

A chęchy, cóż... Każdy porzundny szczon wie, że to po prostu takie zarośnięte ciamary, w które wuchta wiary wyprowadza swoje kejtry na spacer. A potem wracają do dumu na pyry z gzikiem, względnie sznekę z glancem. Wielkie mi co! Łejery! ;)