poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Zamość

Znowu mi blog zarasta, a to jak zwykle wcale nie dlatego, że nic się nie dzieje, tylko że się dzieje bardzo dużo. Lato przebiega zacnie, bo póki co nie zmarnowaliśmy żadnego weekendu i każdy z nich spędziliśmy inaczej niż zwykły dzień. Przez to narobiło się trochę zaległości w pisaniu, bo przecież ani słowa jeszcze nie było o urlopie w Tatrach, o wizycie rodziców, o grillu kolejnym, albo o ostatnim, pierwszym sierpniowym, weekendzie, podczas którego zahaczyliśmy o Zamość. No to może nadrabianie zaległości od końca zacznę, czyli od Zamościa właśnie. A było tak, że wczoraj rano myśleliśmy na głos o tym, żeby się wybrać na rowery, bo dzień był wyjątkowo pogodny. I pewnie byśmy pojechali, ale niedługo po naszym powrocie z kościoła zadzwonił Marek i zaproponował samochodowy wypad za miasto. Długo nas nie trzeba było namawiać…
(fot. Iwona R.)
Razem z Iwoną, Markiem i Michałem spędziliśmy w Zamościu kilka słonecznych godzin odwiedzając przydrożną knajpkę, fragmenty starych miejskich fortyfikacji, rozległy zielony park i – przede wszystkim – urokliwy zamojski rynek.
(fot. Iwona R.)
Ostatni raz widziałem go jakieś dwanaście lat temu i od tego czasu jeszcze wypiękniał, kamieniczki nabrały kolorów, a sam plac przed ratuszem zaroił się od zrelaksowanych, wypoczętych, spokojnych, uśmiechniętych mieszkańców. Najwięcej było dzieci – dzieci jedzących lody, dzieci goniących gołębie, dzieci jeżdżących na rowerach i na rolkach, dzieci lepiących się od waty cukrowej, dzieci biegających wokół rodziców, na cokołach pomników i na murkach. Bardzo młode miasto ten Zamość!
(fot. Iwona R.)
Wpasowaliśmy się w ten krajobraz doskonale oddając przyjemności leniwego spacerowania i beztroskich pogawędek. Iwona pstrykała zdjęcia i użyczyła mi kilku na bloga, więc możecie sobie spojrzeć jej okiem na Zamość. Michał też świetnie się bawił i nawet dostał lody, chociaż nie zjadł wszystkich klusek na obiad.
(fot. Iwona R.)
I jeszcze jedna moja zauważka o Zamościu, byłym mieście wojewódzkim. W świetnie zachowane mury fortyfikacji wpasowano w kilku miejscach pawilony handlowe, które dzięki prostym zabiegom architektonicznym (głównie obiekty małej architektury) wyglądają po prostu ładnie i estetycznie. Czyli można! Tym bardziej złości mnie teraz niezagospodarowane podzamcze na naszym własnym podwórku, w OBECNYM mieście wojewódzkim. Na niektóre rzeczy szkoda słów.
Ej rozpisałem się, no to jeszcze jedna śmiesznostka, która zwraca moją uwagę we wszystkich wschodnich miastach Polski – czołobitność względem Józefa Piłsudskiego. Na rynku w Zamościu jest nawet płyta, którą wmurowano w miejscu gdzie Marszałek wysłuchał w 1922 roku mszy świętej. Kto tu przegina? Ludzie, czy ja, że zauważam takie rzeczy?

1 komentarz:

Iwona vel migdał pisze...

Cudny wpis :) Dobrze, że chociaż na blogu rozwijasz swój talent literacki, bo czyta się Twoje wpisy jak dobra ksiązkę... szkoda tylko, że są takie krótkie :)
A i obserwator z Ciebie wspaniały. Ja nie dojrzałam prawie nic z tego, co opisałeś. No, może poza kluskami, których nie zjadł Michaś ;)