poniedziałek, 3 marca 2008

centrum

Widać już koniec rysowania kamienicy. Dzisiaj po pracy pojechałem prosto do centrum ponurzać się trochę w tłumie między wieżowcami. Przy stacji metra jak zwykle rozbrzmiewała głośna muzyka i tańczyli młodzi freestylerzy. Kawałek dalej, na schodach, jest miejscówka dla rozdających ulotki – też mają włączoną głośno muzykę i się trochę do niej ruszają, ale bardziej, żeby się rozgrzać niż żeby tańczyć. Oni nie you can dance ;) Za to te młodziaki wcześniej, to naprawdę nieźle się ruszają i są wygimnastykowani. Z łatwością obracają się na głowie, skaczą na rękach i takie tam skomplikowane hopsasa. Ludzie się zatrzymują i patrzą, bo i jest na co. Czasami zamiast tańczących młodziaków przy stacji stoją Indianie, tacy z Ameryki Południowej. Ubrani w grube wzorzyste koce grają na takich połączonych ze sobą drewnianych fujarkach, zawsze zapominam jak się ten instrument nazywa. Takich Indian to można zawsze spotkać u nas na Jarmarku Świętojańskim, albo na Krupówkach w Zakopanem, albo gdzieś w turystycznych miejscowościach nad morzem, wszędzie tam gdzie dużo ludzi. Grają i sprzedają swoje płyty, klimat robi się zawsze wakacyjny. Oprócz tancerzy i Indian przy wejściu do tuneli podziemnych obowiązkowo stoją sprzedawcy tulipanów, żeby zakochani mieli się gdzie zaopatrywać w świeże kwiaty. Inni sprzedawcy mają na rozkładanych stolikach ubrania, torebki, sznurowadła i różne drobiazgi. W końcu centrum, nie? To samo w podziemiach ciągnących się setki metrów. Sklepiki z książkami i płytami, kosmetykami, chemią gospodarczą, nawet mięsny widziałem. Do tego drobni rzemieślnicy, jaskinie gier, sex shopy, pralnia, kioski z prasą – całe małe podziemne miasteczko. I wszechobecny zapach pobliskiego dworca. A ponad tym szklane wieżowce otaczające monumentalny Pałac Kultury. Hotele, banki, centra handlowe, budynki wielkich koncernów, świecące reklamy, ruchliwe skrzyżowania, tramwaje, autobusy, busy, taksówki, wsiadający, wysiadający, przychodzący, wychodzący, przechodzący, mknący tłum. Idealne miejsce dla kogoś kto chce trochę pobyć sam i anonimowo.

Do centrum przybyłem w zasadzie w dość konkretnym celu. Ostatnio skończyłem czytać „Rękopis znaleziony w wannie” Stanisława Lema (który wróci niebawem do Zyndka) i przyszedł czas by zaopatrzyć się w nową lekturę. Tym razem coś z literatury podróżniczej: „Gringo wśród dzikich plemion” Wojciecha Cejrowskiego. Nabrałem ochoty na taką książkę po przeczytaniu artykułu o Arkadym Fiedlerze w jednym z ostatnich numerów National Geographic. I Ablo też po to sięgał ze smakiem. Nic to, kończę więc pisać i zabieram się za czytanie rozkoszując wolnym wieczorem – bez rozmyślań nad zbrojeniem ścian żelbetowych.

1 komentarz:

Jędrzej Kozłowski pisze...

wieczór bez ściany, to wieczór bez sensu...


serdecznie pozdrawiam
Człowiek-Pająk
[nie mylić z Człowiekiem-Pajacem:]