poniedziałek, 24 listopada 2008

ślimak czy stonoga?

W poniedziałek przed wtorkowym Dniem Niepodległości zapakowaliśmy do bagażnika zapas kupionych przez mamę rogali i ruszyliśmy w drogę powrotną na wschód. Po drodze zatrzymaliśmy się na kilka minut w moim mieszkaniu, ot na tyle by się nieco przepakować, podlać rośliny na parapecie i zobaczyć, że pelargonie fatalnie znoszą pobyt w zbyt dla nich ciepłym wnętrzu. Ale generalnie mieszkanie wyglądało ok., więc uspokojeni ruszyliśmy dalej i na miejsce dotarliśmy już parę minut po siedemnastej, w sam raz aby zdążyć z Aldonką na wieczorną wizytę do Miry i Marcina, i ich dzieci. Mela powitała nas w doskonałym humorze pokazując swoje zabawki. Jedną z nich była kolorowa stonoga, którą ona uparcie nazywała ślimakiem. Mira przyznała Meli rację, więc mimo posiadania ośmiu chyba stóp, wielobarwny stwór musiał pozostać ślimakiem. Milan nie pokazywał zabawek, bo jest za mały. Trzeba mu kłaść pieluchę na siusiaka przy wieczornej pielęgnacji, bo może nasiusiać na twarz, albo koszulę, gdy się go przewija. A przy karmieniu należy mu pokazywać grzechotkę w odpowiedniej pozycji, bo inaczej ciężko trafić łyżeczką do buzi. I w ogóle jest fajny i ma fryzurę na jeża. Obserwowaliśmy z Aldonką jak rodzice przygotowują do spania oboje rodzeństwa, a potem mieliśmy jeszcze sporo czasu na pogadanie w czwórkę. Rozmowa była tym ciekawsza, że następnego dnia nie trzeba było iść do pracy, Mira przygotowała pyszne sałatki, a Marcin dobrze zmroził, to co powinno się podawać zmrożone do picia. Nie ma to jak długi weekend! :)

1 komentarz:

palladinus pisze...

Oj maly, to to sie na zwirzetach chyba za bardzo nie znasz. Zwlaszcza na biedronakch i ich kropkach, a co dopiero na slimakach :)