niedziela, 16 listopada 2008

u Włocha

Czasami to zdaje mi się, że bardziej podróżnikiem jestem niż inżynierem. Chociaż w sumie jedno drugiemu nie przeszkadza. Tak czy inaczej nie usiedzałem długo na miejscu po powrocie z Pragi. Dwa dni później, w piątkowy wieczór, byliśmy już z Aldonką, Dorotą i Marcinem w drodze na zachód. W okolice nadwarciańskiej stolicy regionu dotarliśmy głęboką nocą, Marcin z Dorotą do Leszka i Eweliny, a ja z Aldonką do domu u rodziców. A już następnego dnia spotkaliśmy się w jeszcze szerszym gronie w przytulnej, pozytywnie nastawiającej do życia pizzerii Da Luigi, czyli po prostu u Włocha, niedaleko rynku Starego Miasta. Przyjechała Ania i Waldek z Siedlec, była oczywiście Świstak, u której nocowały Groszki i która uwielbia tę knajpkę, byli Leszek z Ewelką i Dorcia z Marcinem. Spotkanie Wildziarzy i po prostu studenckiej wiary. Jedzenie było znakomite, opowiadane dowcipy dobre i świeże, a czas płynął prędko. Marcin z Dorotą byli wcześniej na spacerze i szli ulicą Wybickiego. Widzieli w oknie nowe firany i światło. Nowi lokatorzy. Opowiedzieli nam o tym i tak jakoś dziwnie mi się zrobiło, i chyba nie tylko mi. Niby było to tylko nasze wynajęte mieszkanie, a tyle się tam wydarzyło i wiążą się z nim takie serdeczne wspomnienia... Od Włocha powędrowaliśmy jeszcze do Atmosfery, spróbować herbaty, kawy, grzanego wina, piernika i najlepszej na świecie szarlotki z lodami. A na koniec dnia kino - nasz ulubiony, położony rzut kamieniem od mieszkania na Wildzie, kameralny multimpleks na ulicy Królowej Jadwigi. Jakoś wolę ten od niby takiego samego w Starym Browarze. Obejrzeliśmy razem "Tajne przez poufne", film dość śmieszny, a miejscami nawet bardzo zabawny. Wprawił nas w dobry humor przed powiedzeniem sobie dobranoc i udaniem się w różne strony do swoich łóżek.

1 komentarz:

Jędrzej Kozłowski pisze...

przynajmniej wiem co mnie ominęło...