czwartek, 2 lutego 2012

to proste: denaturat!

Odkąd przestałem jeździć na sankach, a zacząłem jeździć samochodem, odtąd zima kojarzy mi się niewesoło. Dziś jest już luty. Temperatura w mieście: minus 23 stopnie Celsiusza. Właścicielom samochodów, zwłaszcza tych z silnikiem diesla, robi się jednak gorąco. Na ulicach tu i tam widać stojące, zamarznięte auta. Gdzieniegdzie pomoc drogowa wciąga niektóre z nich na lawety. Ruch jakby mniejszy. Nawet Leszek mówił mi dziś przez telefon, że u nich – prawie 500 kilometrów na zachód – miasto opustoszało i pędzili z Ewelką przez centrum, jakby to była niedziela rano! U nas właściwie to samo…

Również naszego starego poczciwca nie ominęły zimowe przygody. Wprawdzie akumulator ma prawie nowy i silnik o poranku jakoś odpala, ale zaczął się dziwnie krztusić. Nie pomogła wymiana filtra paliwa na Lubartowskiej – musiałem zajechać po poradę do mechanika w pobliżu domu rodziców Aldonki. Właściciel warsztatu ma dwóch synów, bliźniaków o imionach jak patronowie katedry na nadwarciańskim Ostrowie Tumskim. Doradzał mi jeden z nich, wraz z dwoma kolegami, wszyscy ubrani w stosowne kombinezony oraz kurtki i czapki, i wszyscy posługujący się charakterystycznym branżowym slangiem, który udawałem, że świetnie rozumiem, no bo co – ja nie rozumiem? Inżynier? ;) Wytłumaczyli mi całkiem prędko, żebym się nie denerwował, bo mi po prostu parafina się z ropy wydzieliła przy tej temperaturze i ten filtr co go pół godziny wcześniej na Lubartowskiej wymieniałem, to pewnie i tak jeszcze raz będę wymieniał, a teraz to najlepiej jak denaturatu do baku doleję i potrząsnę (sic!) samochodem, żeby się dobrze wymieszało. Denaturat kupię tu i tu, o tam – pokazują uczynnie drogę. Prościzna! Ściskam wśród kłębów papierosowego dymu wyciągniętą dłoń fachowca i wychodzę z warsztatu na mróz.

Do wskazanego sklepu dotarłem chyba jednak za późno, bo gdy zapytałem o denaturat, szczerze rozbawiona ekspedientka odrzekła tylko, że będzie, ale jutro…

- …bo dzisiaj wszyscy już piją :D

Brak komentarzy: