sobota, 3 kwietnia 2010

koszyki na stołach

Dziś już Wielka Sobota. Wielki Czwartek i Wielki Piątek świętowaliśmy w kościele akademickim pod wezwaniem św. Krzyża, naszym ulubionym, ale dzisiaj święciliśmy potrawy w najbliżej położonym kościele parafialnym. I tu kolejna niespodzianka krajoznawcza, a właściwie etnograficzna (etnologiczna? kulturowa? antropologiczna? humaniści - pomocy!). Odkąd pamiętam, potrawy święciliśmy z rodziną przed kościołem, gdzie co pół godziny gromadzili się parafianie, wychodził ksiądz, stawał przy głównym wejściu, błogosławił i kropił wodą święconą przyniesione w koszykach jedzenie. Kościół był otwarty i wchodziło się tam na indywidualną modlitwę przy Grobie Pańskim. A tu u nas jest trochę inaczej. Ludzie także zbierają się co pół godziny, ale wewnątrz kościoła. Wzdłuż głównej nawy, czyli przez środek kościoła (a jest on tutaj spory) biegnie rząd stołów przykrytych obrusami. Na nich ustawia się koszyki z potrawami do święcenia, a samemu siada w ławkach, albo staje obok, gdy nie ma już miejsc siedzących. My byliśmy święcić potrawy na godzinę 11tą, Aldonka mówi, że to najbardziej oblegana pora. Rzeczywiście, w kościele był tłum, a koszyki (wśród nich nasz) stały gęsto stłoczone jeden przy drugim, aż dla wszystkich nie starczyło miejsca i ci co przyszli ostatni trzymali koszyki w rękach przed ołtarzem. Potem wyszedł ksiądz, stanął na ambonie i błogosławił. A jeszcze potem przeszedł wzdłuż stołów i pokropił potrawy wodą święconą. Czyli chociaż trochę inaczej, to w gruncie rzeczy tak samo, no ale jakaś ciekawostka jest, to piszę.

Brak komentarzy: